Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/384

Ta strona została skorygowana.

Zdawało się jej, że słyszy znane dźwięki, że rozróżnia piosenkę, którą znała, którą słyszała dawniej często.
Dreszcz przebiegł ją od stóp do głowy.
Słuchała z natężoną uwagą.
Nie, nie myliła się.
Inna muzyka odezwała się w dali, muzyka jej również znana, marsz wojskowy.
— Ależ to gra katarynka Magloira, nasza katarynka — rzekła drżąca.
Dźwięki zbliżały się.
Dziecku przyszedł natchniony pomysł.
Trzeba było w jakikolwiek sposób stłuc choć jednę szybę w oknie.
Weszła na łóżko, ujęła krzesełko za nogę, podniosła i jak młotem uderzyła w szybę, która tym razem rozleciała się w kawałki.
Wtedy dziewczynka postawiła znów na łóżku krzesełko, które jej wyświadczyło tak wielką przysługę, i wgramoliła się na nie.
Dźwięki katarynki zbliżały się coraz bardziej do jej uszu.
— To babcia Weronika lub Magloire... Szukają mnie niezawodnie.
Chciała wołać, ale się rozmyśliła.
— Nie, nie... — wyrzekła — jeszcze są oni zadaleko... nie mogą mnie usłyszeć... a ci, którzy mnie zamknęli, możeby mię usłyszeli... Trzeba zaczekać, aż się zbliżą...
Słuchała znowu, a serce się jej ścisnęło.