Dźwięki katarynki zamiast zbliżać się, oddalały.
Niewysłowiony smutek ogarnął dziewczynkę. Nadzieja, która ją ożywiła na chwilę, znikła.
Więc wszystko się dla niej skończyło. Nigdy już nie zobaczy babki, ani swego przyjaciela Magloira, ani pana Henryka, swego brata.
Pięć minut upłynęło, potem dziesięć, potem dwadzieścia.
Nic...
Wtem znów jej wróciła nadzieja.
Katarynka znowu dawała się słyszeć bliżej.
Tym razem równocześnie z wygrywaniem melodyi przez katarynkę, czyjś głos śpiewał:
Tańczcie, śpiewajcie już,
W gaju świergocą ptaszęta,
A to Róże i Wiśnie! moja piosenka — wyszeptała Marta, upojona radością — i to Magloire ją śpiewa.
Wtedy Marta zawtórowała drugą zwrotkę.
Śmieją się do nich pola,
Kwiateczki pachną mile,
Potem umilkła i słuchała..
Magloire, gdyż to on był, wraz z Berthoutem i czterema agentami, poznał głos Marty.
— To głos dziecka — wyrzekł. — Jestem tego pewnym. A! miałem dobrą myśl... Ona tam schowana jest... Zamknięta...