Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/389

Ta strona została przepisana.

Henryk pobiegł do okna, wychodzącego na podwórze, i wydał okrzyk radości.
— Marta jest!.. — zawołał. — Znaleźli ją... Przyprowadzają...
I wybiegł.
Weronika została, drżąc całem ciałem, z twarzą, zroszoną łzami.
— Moja wnuczka... — wyjąkała z uniesieniem. — Marta!.. Marta!..
Drzwi pozostały otwarte.
— Babciu!.. Babciu... — odpowiedziało dziecko, wchodząc do pokoju, prowadzone przez Henryka.
Rzuciła się w objęcia niewidomej, która ją przycisnęła do serca i pokryła pocałunkami.
Magloire, Berthout i agenci ukazali się na progu.
— Widzicie — zawołał Magloire — powiedziałem, że ją znajdę, i oto ją macie!..
Henryk ściskał serdecznie jedyną rękę byłego żołnierza marynarki.
— Ale zkąd przychodzisz, nieszczęśliwe dziecko? Cóżeś ty uczyniła? Dokąd ty mnie zaprowadziłaś? — zapytała pani Sollier.
— Ja nic nie wiem... Sama się obudziłam w jakiejś piwnicy. Kto mnie tam zaniósł? Ja nie wiem...
— W tem jest coś dyabelskiego — wtrącił Magloire..
— Pozwólcie, państwo, że ja ją wypytam. — rzekł Daniel Savanne, przyciągając dziecko do siebie. — Coś wczoraj robiła, moja pieszczoszko, przy babce?