Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/395

Ta strona została przepisana.

— Tak, to to!.. To to!.. — wyrzekł. — Znalazłem!..
I gorączkowo pracował dalej.
Praca była długa i mozolna, wreszcie jednak dotarł do celu, i Filip przeczytał nie bez przestrachu, dosłownie to, co nam już jest wiadomem:
„Niech Wasza Escelencya ma baczne oko na kapitana artyleryi D., zaliczonego do ministeryum wojny. Ma wydać plan uruchomienia armii francuskiej w razie wojny. Wypłacić pięćkroć sto tysięcy franków na potrzeby różne. Dowiedzieć się o prochu bezdymnym. Kule nowe. Torpedy marynarskie.“
Młodzieniec, kończąc to czytanie, zbladł.
Sens tego listu ukazywał mu się w całej zgrozie.
Żądano kupienia, skradzenia tajemnicy uzbrojeń francuskich.
Miano jakoby pod ręką ludzi ze stanowiskiem, gotowych do tego targu ohydnego.
I coraz bardziej młodzieniec zadawał sobie to pytanie:
Jakim sposobem dokument taki znajdować się mógł w ręku jego ojczyma?
Nic nie rozumiał, lecz instynktownie bał się przewidzieć coś okropnego.
Co czynić?
Różne myśli przychodziły mu do głowy. To chciał zwierzyć się matce, to pomówić z Robertem Verniere, to ostrzedz rząd.
Wreszcie wyrzekł:
— Jeszcze się namyślę.