Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/403

Ta strona została przepisana.

Spojrzał na zegar.
Wskazywał godzinę drugą zrana.
— Nie — wyszeptał — nie mogę teraz jechać do Sain-Ouen... Wszystko to musi pozostać w tajemnicy.
Filip się położył, ale nie mogł zamknąć oczu.
Wstał i ubrał się, a o piątej przybył do fabryki, w chwili gdy dzwoniono na robotników do rozpoczęcia pracy.
Podczas nieobecności Roberta, tylko Filip miał prawo wchodzić do jego gabinetu, od którego posiadał podwójny klucz.
Udał się tam.
Po drodze spotkał się z Klaudyuszem Grivot.
Na widok jego krew przypłynęła mu do serca.
— A może to jego wspólnik? — pomyślał.
Przeszedł, odkłoniwszy się majstrowi.
Klaudyusz, na wszystko uważający i bardzo podejrzliwy, uderzony został zmianą wyrazu twarzy młodzieńca.
— A temu co jest? — mruknął przez zęby.
Filip wszedł do gabinetu ojczyma i zamknął drzwi za sobą na zasuwkę.
Plany drogocenne były ułożone po porządku w kartonach ponumerowanych.
Filip sam je uporządkował.
Były one sporządzone w trzech egzemplarzach.
Jeden z nich dostarczony został do ministeryum, winny więc były pozostać jeszcze dwa.
Poszukał ich gorączkowo.
Znalazł jeden.