— Oto, panie hrabio — wyrzekł Wilhelm Schwartz, kładąc przed synem Aurelii plany i wyliczenia, sprzedane przez Roberta. — Zobacz, czy jest wszystko.
Filip wziął papiery poukładane, rozgatunkował je, dla przekonania się, czy rzeczywiście nie brakowało żadnego, zwinął je i włożył do kieszeni.
Niemiec wyciągnął rękę, ażeby dostać wzamian przyrzeczone dokumenty.
— Wybaczy pan baron — odrzekł syn Aurelii, cofając się o krok — dokumenty, które mi pan oddał, należą do mnie, i nie będziesz miał żadnych.
Wilhelm Schwartz zsiniał.
— Co pan robisz? — wyjąkał.
— Odbieram w posiadanie przedmioty skradzione, których pan byłeś przechowywaczem.
— A! to tak! — zawołał prusak, który wreszcie zrozumiał.
Baron przyskoczył do biurka i pochwycił rewolwer, który nabił.
Filip zbliżył się do okna, wychodzącego na ulicę Verneuil.
Otworzył je i, obracając się, zawsze spokojny, ale trzymając w ręce również nabity rewolwer, którego lufa zagrażała Wilhelmowi Schwartzowi, podchwycił głosem stanowczym:
— Przy pierwszym strzale rewolweru, danym czy to przez pana, czy przezemnie, agenci, którzy mnie eskortowali, wtargną do pańskiego domu, bo przy nim pilnują.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/411
Ta strona została skorygowana.