Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/413

Ta strona została przepisana.

Młodzieniec zrozumiał, co się dzieje w nim.
Jednym skokiem wpadł na barona, schwycił za rękę uzbrojoną, zanim tenże zdołał się spostrzedz, ścisnął mu. pięść, wyrwał rewolwer i, przyłożywszy lufę do skroni, wyrzekł:
— Jeżeli nie będziesz pan na Boga, roztrzaskam ci głowę!
Trzeba się było poddać.
Baron nacisnął dzwonek.
Służący wszedł.
— posłuszny, to klnę się Zawołaj pan lokaja!
— Weź te trzy kule — rozkazał Filip — i zanieś do powozu, czekającego przed domem, a także zabierz i to...
Wskazał kawałki rozebranej kartaczownicy.
Służący się nie poruszył.
— Każ mu pan być posłusznym!... — zawołał Filip.
— Bądź posłuszny panu — wybełkotał Wilhelm.
Lokaj spełnił rozkaz.
— Teraz, panie baronie, zwracam panu broń — podchwycił syn Aurelii. — Nie mówię panu do widzenia, bo mało to prawdopodobne, ażebyśmy się z sobą jeszcze zobaczyli.
I, rzucając rewolwer niemca na biurko, wyszedł z gabinetu, potem z domu, wsiadł do powozu i kazał się wieźć do Neuilly.
W chwili gdy powóz ruszał z miejsca, dał się słyszeć strzał.
Specyalny sekretarz ambasady roztrzaskał sobie głowę, przekładając śmierć nad upokarzające wyznanie