Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/417

Ta strona została przepisana.

Otoczono ich natychmiast, wypytując o szczegóły złowrogiej wiadomości, ogłoszonej w pismach.
Sędzia odpowiedział, że śledztwo nie daje żadnego rezultatu, że się gubi w domysłach, że niestety należy się obawiać, iż prawda nie zostanie wykrytą.
Wpół do dwunastej wybiło.
Zjawili się ostatni goście.
Robert nie przyjechał.
Pani Verniere była jak na rozpalonych węglach.
Nareszcie dał się słyszeć turkot powozu.
Powóz zatrzymał się przed bramą i Robert wbiegł, okryty kurzem podróży, uśmiechnięty, ściskając ręce, ku niemu wyciągnięte, i prosząc o dziesięć minut dla zmiany ubrania.
Ucałował pośpiesznie żonę, uścisnął rękę Filipowi, który zbladł, i znikł z willi.
Daniel Savanne i Henryk skierowali się ku gromadce osób, wśród których znajdował się i naczelny lekarz kliniki.
Odszedł od innych gości i zbliżył się do nich.
— Cóż się dzieje? — zapytał go sędzia półgłosem.
— Wszystko jak najlepiej... Operacya udała się doskonale... Henryk zapewne panu powiedział.
— Więc wszystko pójdzie dobrze?
— Tak.
— Niema żadnego niebezpieczeństwa?
— Żadnego.
Upłynęło dziesięć minut i Robert ukazał się już przebrany.
Zbliżył się do Daniela.