Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/423

Ta strona została przepisana.

i że wśród firanek na chwilę ukazała się czyjaś blada głowa.
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk, a jednocześnie firanki podniesione opadły.
Rozmowy ustały raptownie i każdy zwrócił się w stronę, zkąd rozległ się krzyk.
Pani Verniere powstała z miejsca i skierowała się w stronę namiotu, naprzeciw siedzącego męża.
Wtem firanki rozchyliły się w tem miejscu i ukazał się Henryk Savanne.
Blady był jak trup i jakby chwiał się na nogach.
— Czy to pan tak krzyknął? — zapytala Aurelia.
— Tak, pani — odrzekł.
— A to dlaczego?
— Źle stapnąłem i noga mnie tak zabolała, że mimowoli krzyknąłem, za co państwa przepraszam.
— Czy jeszcze pana boli?
— Trochę, ale to przejdzie.
I, kulejąc bardzo wyraźnie, powrócił na poprzednie miejsce i usiadł.
Nikt nie mógł podejrzewać, że Henryk skłamał.
Tylko jeden Daniel Savanne zrozumiał i rzekł do siebie:
— Morderca został poznany!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Obiad się skończył.
Pani Verniere dała znak powstania od stołu i skierowała się do salonu, gdzie miał się odbyć koncert.
Matylda, Alina, zaproszone damy i kilku mężczyzn podążyło za nią.