Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/426

Ta strona została przepisana.

— Wybaczy pan sędzia, German i ja, szukaliśmy dobrze. Przetrząsnęliśmy wszystkie szuflady... Breloka niema...
— Ha, to go skradziono rzekł pan Savanne bo nie mógł się zarzucić... Ale jak? Ale kto?..
— Chyba nietrudno zgadnąć!.. Złodziejem jest ten, kto miał w tem interes, ażeby znikł!
— Berthout, zostaniesz tu u ogrodnika — podchwycił sędzia — może będę cię potrzebował.
Policyant udał się, wedlug zlecenia, a Daniel powrócił do willi i poszukał panią Verniere.
Znajdowała się w salonie, gdzie się odbywał koncert, w towarzystwie gromadki młodych kobiet.
Sędzia zbliżył się do tego towarzystwa.
Aurelia zobaczyła go i podeszła ku niemu.
Ojciec Matyldy był trochę blady. Twarz miał zasępioną.
Pani Verniere to spostrzegła.
— Czy pan nie jest cierpiący, drogi panie Savanne? — zapytała żywo.
— Bynajmniej, droga pani, ale pragnę z panią pomówić.


LXVIII.

Pani Verniere na te słowa ujęła poufale Daniela pod rękę i rzekła:
— Może pójdziemy do ogrodu i będziemy rozmawiali chodząc?