Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/434

Ta strona została skorygowana.

W tejże chwili drzwi od przedsionka otworzyły się nagle i na progu ukazała się Weronika Sollier.
— A czy i mnie zmusisz pan do milczenia? — zawołała.
Na te słowa odpowiedziały dwa okrzyki zgrozy, wydane przez bratobójcę i Aurelię.
Oboje cofnęli się, przerażeni ukazaniem się kobiety, którą uważali za nieżyjącą.
Robert nieprzytomny wyjąkał:
— Pani Sollier!.. Żywa!.. Zkąd przychodzi? Czego chce?.. Kto ją przyprowadził tutaj?..
— Wola wymierzenia sprawiedliwości na mordercach Ryszarda Verniere? — odparła Weronika, podchodząc ku niemu.
— Ta kobieta jest waryatką!
— Nie, ja waryatką nie jestem, i poznałam pana dobrze.
— Ażeby poznać, trzeba widzieć, a ty jesteś ślepą!
— Ślepą! — powtórzyła babka Marty, zbliżając się ciągle. — Na to pan liczyłeś... Dlatego, że byłam ślepą i że mogłam nią już nie być, chciałeś mnie pan zamordować!.. Ślepa! Nie, ja nią już nie jestem! Ja pana widzę tak, jak widziałam w noc pożaru fabryki w Saint-Ouen. Widzę pana bladego, drżącego, z ustami zbielałemi, z oczyma błędnemi! A tu na pańskiem ubraniu czy ta plama czerwona, którą widzę, to krew?.. krew brata pańskiego?.. Nie, to wstążka, godło honorowe, które pan bezcześcisz i które ja z pana zdzieram.