Ci, do których się zwracała, odwrócili głowy.
Aurelia powstała, drżąca, i podeszła do męża.
— Ponieważ nie możesz się spodziewać przebaczenia, zabij się więc — wyrzekła.
Magloire dodał, grożąc:
— Jeżeli się nie zabijesz, bandyto, ja mam tylko jednę rękę, ale i ona ciebie udusi!
Obłok krwawy przesłonił oczy Roberta.
Wyciągnął rękę do Filipa.
— Dawaj! — wyrzekł głucho.
I pochwycił rewolwer, cofnął się o krok, wziął na cel pasierba, nacisnął cyngiel, strzelił, potem zwrócił broń ku sobie, roztrzaskał sobie głowę i runął na dywan.
Dwa strzały nastąpiły tak prędko po sobie, że jakby tworzyły jeden.
Filip stał.
Kula, która go miała zabić, na dwa palce przeleciała od czoła i strzaskała lustro przy ścianie.
Kobiety krzyknęły z przerażenia i padły na kolana.
Pani Verniere straciła przytomność.
— Sprawiedliwości stało się zadość! — wyrzekła Weronika tryumfująco.
Marta drżąca ujęła babkę za rękę.
— Umarł, babciu — szepnęła jej do ucha. — Niech mu Bóg przebaczy... Pomódlmy się za niego...
W tejże chwili kilku gości weszło do gabinetu, zwabieni odgłosem strzałów.
Filip zapanował nad sobą.
Młodzieniec z twarzą zmienioną pod wpływem wzruszenia, do zrozumienia łatwego, podszedł do ciekawych.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/439
Ta strona została przepisana.