Filip zabrał głos.
— Drogi panie Savanne — rzekł — zastanów się dobrze... Aresztowanie Grivota, stawienie jego przed sądem przysięgłych, to błoto, obryzgujące nazwisko, które nosi moja matka, przecież Grivot może być ścigany tylko jako wspólnik Roberta Verniere... To okropny rozgłos, potworny skandal, które powinny by zagaszone być krwią nieszczęśliwego, co sobie wymierzył sprawiedliwość... Biedna moja matka tego nie przeżyje... I po cóż wszczynać ten skandal?
— Mój stryju — wtrącił Henryk Savanne — ja się w tej prośbie przyłączam do Filipa... Główny winowajca już nie istnieje... Ryszard Verniere został pomszczony... Miej litość nad Aliną... Oszczędź im męczarni głośnego procesu... niech nie będzie wiadomem, że noszą nazwisko takie same jak podły szpieg, nikczemny bratobójca.
— Główny winowajca nie istnieje już — rzekł Daniel Savanne — ale ja wyobrażam sprawiedliwość i nie mam prawa pozostawić spólnika bezkarnie... Nie obiecuję wam nic, prócz zareferowania o tem prokuratorowi i, w razie potrzeby, odwołania się do władzy jeszcze wyższej.
Magloire szepnął tak, że go nikt nie mógł słyszeć:
— Odwołuj się, do kogo chcesz, zacny panie Savanne — ja odwołam się tylko do siebie, i sam się załatwię z łotrem...
∗
∗ ∗ |