Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/444

Ta strona została przepisana.

dzia nie uważa mnie za zdolnego. Zabiłem go, ale w sposób uczciwy.
— Wytłomacz się...
— Po to umyślnie przyszedłem... Oto cała historya... Ja miałem już moją myśl, od czasu tej całej awantury w Neuilly i pilnowałem łotra... Wczoraj wieczorem, po zamknięciu fabryki, widziałem, jak przed obiadem wybrał się na przechadzkę po wybrzeżu Sekwany... Zapewne dla nabrania apetytu. Wsunąłem do kieszeni dwa rewolwery i poszedłem za nim... Dognałem go w kąciku ustronnym, bardzo ładnym, jakby umyślnie na to przeznaczonym, on się odwraca... — Dzień dobry, panie Magloire!. — Dzień dobry, panie Grivot. — Pan tak spacerem, panie Magloire. — Nie, ja pana szukam, panie Grivot. — A czy pan ma do mnie jaki interes? — Mam pana o coś zapytać, panie Grivot. — A o co, panie Magloire? — A o to: Co pan zrobił z rewolwerem, który panu posłużył do zabicia na wpół Weroniki? Nie mogłeś go pan przecież sprzedać Prusom, ponieważ nie był nowego modelu, wynalezionego przez nieboszczyka zbrodniarza, twego wspólnika, Roberta Verniere.
Grivot zbladł jak płótno.
— Wiesz pan, że mnie znieważasz! — zawołał.
Na co ja odpowiedziałem:
— Czy można znieważać hultaja takiego rodzaju?.. Czy można znieważać wściekłego psa?.. Kiedy się go spotyka, to go się zabija.
Jednocześnie wyjąłem z kieszeni rewolwery.