poszły na obiad do restauracyi pani Aubin, bardzo godnej kobiety.
— O której godzinie wyszła pani z fabryki?
— O kwadrans na siódmą z Martą i Magloirem.
— Dobrze pani drzwi pozamykała?
— O! niezawodnie i zapaliłam latarnię gazową, oświetlającą podwórze, poprzedzające warsztaty i pawilon pana Verniere.
— O której godzinie powróciłaś pani?
— Mogło być około wpół do dziesiątej.
— Czyś pani zauważyła godzinę?
— Tak, panie, i mogę się mylić zaledwie o kilka minut. Pan Grivot, starszy majster fabryki, który z nami jadł obiad w restauracyi i cierpiał bardzo na głowę, poszedł do siebie o godzinie dziewiątej i pół, a ja zaraz po nim wyszłam.
Daniel Savanne ciągnął dalej:
— Czy po powrocie do fabryki zastałaś pani bramę i drzwi tak pozamykane, jak przed odejściem?
— Dobrze były pozamykane — odpowiedziała Weronika.
— Czy pani nie obejrzałaś dziedzińca i warsztatów?
— Nie, panie, to wydawało mi się niepotrzebnem, gdyż warsztaty były od dwóch dni zamknięte. Niebezpieczeństwo zatem pożaru nie istniało. Weszłyśmy do naszego mieszkanka. Zmówiłyśmy pacierz, rozebrałam Martę