Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/49

Ta strona została przepisana.

— To niemożebne! — zawołała Weronika.
— Nie tak niemożebne, jeżeli istniało jakie wspólnictwo między ludźmi, zamykającymi zwykle te bramy.
— Powtarzam panu, że to niemożebne — wyrzekła pani Sollier.
— Na czem pani opierasz to twierdzenie?
— Natem, że w dniu Nowego Roku drzwi były najstaranniej zamknięte. Ja sama o tem się przekonałam zrana. W sobotę wieczorem klucze oddane mi zostały przez starego stróża i zawieszone na desce.
— Wobec tak stanowczego i jasnego twierdzenia, trzeba przypuścić istnienie dorobionych kluczy, co świadczy, iż zbrodnia była obmyślana oddawna.
— Zapewne ma pan słuszność — odrzekła niewidoma.
Niepokój Roberta i Klaudyusza, na chwilę uspokojony, znowu się obudził:
— Co widziała pani Sollier, albo przynajmniej podejrzewa?
— Dojdźmy do punktu głównego — podchwycił Daniel Savanne — to jest wszystkiego, co pani dotyczy osobiście... Na miejscu zbrodni podniesiono panią ranną, prawie nieżywą. Cóż był za powód pani obecności w tem miejscu?
— Nareszcie — pomyślała Weronika — po co tyle czasu straconego...
Przez chwilę zbierała swoje wspomnienia...
Klaudyusz i Robert czekali ze strachem jej opowiadania.
Czy to opowiadanie nie skompromituje ich w czem?