— Wolałbym tysiąc razy, aby do tego nie było doszło! Co mnie obchodzi ten majątek, który mają dla niej odzyskać? Ja będę dość bogatym dla dwojga!
Kataryniarz Magloire odbywał swe wędrówki codzień w towarzystwie Marty, a pończocha to jest skarb sieroty, coraz bardziej grubiał.
Wycieczki te dodawały zdrowia i siły dziecku.
Marta nie zapomniała o babce.
Dwa razy ze swym opiekunem obecnym chodziła do szpitala św. Ludwika.
Doktór Sermet pocieszył ich zapewnieniami, ale nie pozwolił się im zobaczyć z chorą.
Trzeba jej było oszczędzić wszelkiego wzruszenia, trzeba więc było czekać.
Przecież i sędzia śledczy, przedstawiciel sprawiedliwości, czekać musiał również.
Doktór dotąd sprzeciwiał się badaniu Weroniki Solllier przez Daniela Savanne.
Słusznie chlubiąc się z kuracyi, jaką przeprowadził, i z cudownych wyników operacyi, jakiej dokonał, niechciał czemkolwiek bądź zaszkodzić chorej i uniemożliwić ostatecznego powodzenia.
Najmniejsze znużenie, najdrobniejsze obciążenie umysłu, sprowadzić mogły zawikłania, których należało za jakąbądź cenę unikać.
Weronika odzyskała mowę.
Znajdowała się w pełni kuracyi, blizka wyzdrowienia.
Z chwilą, gdy myśl zbudziła się w biednej głowie zbolałej, gdy usta mogły były wydać dźwięk, chciała mó-
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/5
Ta strona została przepisana.