Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/52

Ta strona została przepisana.

— I jesteś pani zupełnie pewną, że ów gość, któremu tak energicznie wzbronił pan Verniere wstępu, jest tym samym mordercą, z jakim pani walczyłaś?
— Jestem tego pewna najzupełniej.
— Więc gdybyś się pani znalazła w obecności tego człowieka, mogłabyś go pani poznać?
— O! panie! — zawołała Weronika z rozpaczą — zapominasz, że jestem ślepą i że gdyby nędznik był w tej chwili tu, przedemną, niepodobna byłoby mi powiedzieć panu: To on!!!
Gdy biedna kobieta wymówiła te ostatnie wyrazy, ręka jej, wyciągnięta przypadkowo, zdawała się wskazywać Roberta drżącego.
Daniel Savanne pochylił głowę ze zniechęcenia. Złudzony poniekąd nadzieją powodzenia, przez sekundę jakby zapomniał rzeczywiście o ślepocie biednej kobiety.
Robert oddychał teraz. Ryszard, wzbraniając mu wejścia do fabryki, nie powiedział nic, coby mogło wskazać go przenikliwości urzędnika, i Weronika, bezwładna, ponieważ nie widziała już wcale, znała go tylko pod fałszywem nazwiskiem, przybranem przypadkowo.
Wszelako jedna go rzecz jeszcze zajmowała.
Dwa razy rozmawiał z odźwierną fabryki.
Czy nie zapamiętała jego głosu tak dobrze, iż mogłaby poznać, gdyby go znowu usłyszała?
W tem jeszcze było niebezpieczeństwo, jeżeli nie śmiertelne, to przynajmniej poważne.
Lepiej było mieć pod tym względem pewność, niżeli zachować dręczący niepokój.