— Rysopis jast nieokreślony, to prawda, ale będę mogła to poprzeć jedną rzeczą, jak to podobno mówią, dowodem rzeczowym.
Robert zaczął drżyć znowu.
Cóż to może być za dowód?
Usiłował jednak zwalczyć niepokój, dławiący go za gardło, i czekał.
— Czy sądzisz pani, że morderca działał sam? — podchwycił sędzia.
— Nie. Było ich dwóch.
— Na czem pani opierasz to twierdzenie?
— Na fakcie pewnym.
— Jakim?
— Wśród najzawziętszej walki, gdy podwajałam krzyki o pomoc, rozległ się strzał od strony parkanu, zobaczyłam światło i padłam.
— Zatem było dwóch ludzi rzeczywiście i kula, która panią ugodziła, nie pochodziła z tej broni, która zabiła Ryszarda Verniere... Mamy tego już dowód... Ale czy widziała pani tego drugiego mordercę?
— Nie, panie.
— Ani na chwilę.
― Nie.
W ciągu chwil kilku Daniel Savanne zagłębił się w myślach.
Weronika, która postanowiła nie odstępować od programu postępowania, jakie sobie nakreśliła, czekała na nowe pytania sędziego.
Głęboka cisza panowała w gabinecie.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/55
Ta strona została przepisana.