Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/65

Ta strona została przepisana.

I oto byliśmy w błędzie... Łotrzy podmiejscy nie posiadają klejnotów tej wartości.
— Chyba że pochodzić one mogą z kradzieży popełnionej — zauważył Robert ze zdumiewającą odwagą.
— Może masz pan słuszność — odparł Daniel Savanne. — W każdym razie ta pieczątka należy lub przedtem należała do człowieka z wyższego towarzystwa... To dowód rzeczowy... Być może, że stanie się on kiedyś nieskończenie cenny.
— Panie ― rzekła Weronika z ożywieniem — ten przedmiot stanie się pewnym przewodnikiem, mam przeczucie, jeżeli się dostanie do rąk jasnowidzącej.
— Powiadam pani, że sprawiedliwość nie może się opierać na odkryciach prawdopodobnie zwodniczych...
— A ja, panie, wierzę w nie — podchwyciła niewidoma — a wiara moja oparta jest na doświadczeniu... Jestem pewna, słyszysz pan, jestem pewna, że wkrótce dowiem się, dzięki temu cacku, kto jest mordercą pana Verniere kto jego wspólnik.
— Dzięki temu cacku? — powtórzył Daniel — ależ ja nie mogę się z niego wyzbyć.
— O! panie, tylko na kilka dni... proszę cię, błagam, oddaj mi go... Pomyśl pan, że mogłabym ci go była nie oddać i czynić próby, bez pańskiej wiedzy... Odniosę ci go, przysięgam, skoro tylko da mi odpowiedź jasnowidząca... A to będzie wkrótce. W imię pana Verniere, którego byłeś przyjacielem... w imię córki, której zabito ojca i którą okradziono z majątku, daj mi pan sposób do wymierzenia sprawiedliwości... Nie odmawiaj mi pan!
Sędzia się zawahał, nie wiedząc, co ma uczynić.