Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/67

Ta strona została przepisana.

Weronika otworzyła usta, chcąc powiedzieć, że chce odłożyć rozmowę na później.
Robert wstał i miał się oddalić z Klaudyuszem i Prieurem, za którym szedł i sekretarz sędziego na znak swego zwierzchnika, gdy drzwi od gabinetu otworzyły się nagle, i ukazał się Henryk Savanne, chwiejący się z twarzą zmienioną.

nie Na widok jego wszyscy się ździwili.
Daniel szybko podszedł do synowca.
— Henryku, dziecko moje — zapytał go niespokojnie — co tobie jest? Co się stało?
Henryk, nie będąc w stanie wymówić ani słowa, z gardłem ściśnionem, z oddechem przyśpieszonym, podał stryjowi zmiętą depeszę, którą trzymał w ręce, i osunął się na krzesło.
Daniel pochwycił depeszę, przekonany z góry, że jest zwiastunem nieszczęścia.
Ale co to było za nieszczęście?
Ręką drzącą rozwinąwszy papier niebieski, przeczytał chciwie, co zawiera, i wydał okrzyk boleści.
— Mój brat!.. mój biedny brat — wyjąkał następnie z jękiem i ukrył twarz w dłoniach.
Weronika zbladła, podniosła i, oparłszy się o grzbiet krzesła, słuchała.
Robert zbliżył się do sędziego śledczego.
— Pan Gabryel Savanne? — zapytał go.
— Umarł! — odpowiedział Daniel głosem głuchym.
— Mój ojciec... Mój biedny ojciec nie żyje! — wyjąkał boleśnie Henryk.