Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/68

Ta strona została przepisana.

— Nie żyje! — powtórzyła za nim Weronika, trzęsąc się cała.
Ojciec Marty, jedyna osoba na świecie, na którą mogła liczyć, dla zapewnienia przyszłości wnuczki swej, teraz znikła.
Ruina Marty była ostateczna.
Henryk Savanne i jego stryj powoli odzyskali panowanie nad sobą.
Padli sobie w ramiona i połączyli łzy, poczem Daniel rzekł do świadków tej sceny:
— Wybaczcie, panowie... cios jest zbyt niespodziewany i straszny... zobaczymy się wkrótce.
Robert, Klaudyusz Grivot i Prieur, oddalili się w milczeniu.
Sekretarz miał za nimi podążyć, gdy sędzia go zatrzymał i rzekł, wskazując Weronikę:
— Proszę pana, zaprowadź z łaski swej tę dzielną kobietę do galeryi i powierz opiece woźnego i każ mu sprowadzić dla niej dorożkę, która ją tam zawiezie, dokąd sama zechce.
— Dobrze, panie.
Potem urzędnik, zwracając się ku niewidomej, podchwycił:
— Słyszałaś, pani Sollier. I nas także ugodziło nieszczęście niespodziewanie, bezlitośnie! Brat mój umarł! Odłożym więc rozmowę, o którą mnie pani prosiłaś... Za kilka dni, gdy spróbujesz pani jasnowidzeń, które, jak się spodziewasz, rozświecą ciemności, gdy odniesiesz mi brelok, wysłucham pani zwierzeń i dam ci rady, których odemnie pragniesz...