Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/73

Ta strona została przepisana.

— Wdzięczności! — przerwał dawny żołnierz marynarki — a to z powodu czego, pani Sollier?
— Z powodu czego? — zawołała Weronika — pytasz mnie z powodu czego... Więc to nic nie znaczą starania, któremi mnie otaczasz, przywiązanie, którego dałeś dowód, czuwając jak ojciec nad córką mej biednej Germany. Gdyby nie ty, coby się stało z mą pieszczoszką? Coby się stało i ze mną? Tyś nas obie uratował! Ale wszelka dobra wola ma swe granice, zwłaszcza, gdy trzeba pracy dla zarabiania na życie, pracy, od rana do wieczora!.. Ja też nie chcę być dłużej dla ciebie ciężarem i dlatego chcę się z tobą porozumieć i poprosić o radę...
Magloire znowu przerwał.
— Pani Sollier — rzekł — zrób to dla mnie i odpędź od siebie wszystkie te brzydkie myśli, nie żądaj odemnie żadnej rady... To jest dam pani jednę radę, ażebyś żyła spokojnie, miała zaufanie do mnie i we wszystkiem na mnie polegała... Uczyń to dla mnie i nie zajmuj się swą przyszłością. Mieszkanie to zapłacone jest pani Aubin na rok zgóry, a co do reszty to się zgodzimy.
— To jest mam czynić wszystko, co pan chce?
— Najzupełniej wszystko.
Marta wdała się do rozmowy.
— Tak... tak... babciu — rzekła, całując niewidomą.. — Trzeba słuchać naszego dobrego przyjaciela... trzeba mu ufać... nie trzeba mu się w niczem sprzeciwiać... Ja czytałam w pewnej książeczce o dobrej wróżce, która się opiekowała poczciwymi ludźmi... Magloire jest naszą dobrą wróżką... widzisz, babciu, i pozwól mu się opiekować nami, jak chce... My to mu odpłacimy kochaniem.