Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/74

Ta strona została przepisana.

― O! mała ma racyę! — zawołał Magloire w uniesieniu.
Weronika ucałowała Martę i szepnęła:
— Droga pieszczoszko, będę posłuszna wam obojgu.
— To co innego! — wyrzekł wesoło mańkut. — Teraz wszystko pójdzie, jak po maśle... Otóż mieszkanie już zapłacone za rok... Jedzenia dostarczać pani będzie mama Aubin... Jużem się z nią porozumiał...
— Ale trzeba jej płacić?
— Naturalnie... To się jej zapłaci.
— Z czego?
— Z tego!
Magloire wydobył z kieszeni portmonetkę, grubo wypchaną i, włożywszy ją niewidomej do ręki, dodał:
— I zaręczam pani, że jest z czego.
— Cóż to za portmonetka, mój przyjacielu? — spytała Weronika. — Co w niej jest?
— Pieniądze, które od miesiąca Marta zarobiła...
— Zarobiła?
— Tak! i to dobrze zarobiła!
— Jakto?
— Chodząc na wędrówki, w których śpiewaliśmy, przygrywając sobie na katarynce. Dzięki jej miłemu obejściu, ładnemu głosikowi i zajęciu, jakie budzi we wszystkich, zarobki były tak pokaźne... Wiesz pani, że teraz zarabiam trzy razy więcej, tak, moja droga pani Sollier, trzy razy więcej! Słowo honoru. Cóż więc słuszniejszego, że dzielimy się dochodami!.. Otóż jej część odłożyłem na bok... Chciałem to zachować na później, ale mamy jeszcze dość czasu, ażeby pomyśleć o zebraniu dla