Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/75

Ta strona została przepisana.

niej posagu. Mam plan, który wydaje mi się dobrym... Jeżeli się powiedzie, reszta pójdzie dobrze sama... Ale teraz trzeba, ażeby nic nie brakowało pani Sollier. A! tak! w tej portmonetce dość jest monety... ażeby opłacać poczciwej mamie Aubin całodzienne utrzymanie... a gdy tych pieniążków zabraknie, to będą inne...
— Ale... — odezwała się niewidoma.
— Niema żadnego ale... — odrzekł Magloire — a zwłaszcza nie dziękuj pani. Te pieniądze nie ja pani daję, tylko Marta, twoja ukochana wnuczka... To owoc jej pracy...
— Tak, kochana babciu! — zawołała Marta uradowana — ja zarobię jeszcze dużo pieniędzy, bardzo dużo pieniędzy. I to będzie dla ciebie, babciu! Codzień będę chodziła z Magloirem... Śpiewając, będę kręciła korbą... To takie zabawne... I będziemy bogaci, bogaci, tacy bogaci, że nie będziemy wiedzieli, co czynić mamy z naszem bogactwem...
— Więc, droga pieszczoszko — wyszeptała ociemniała rozczulona — chcesz pracować dla mnie... Nie wiem, czy powinnam to przyjąć...
— Powinnaś!.. powinnaś! — rzekła pieszczotliwie dziewczynka — powiedziałaś, że będziesz nam posłuszną...
— Dałaś pani słowo! — poparł Magloire.
Weronika nie mogła powstrzymać łez.
— O! moje dzieci... moje drogie dzieci— rzekła, obejmując jednym i tym samym uściskiem głowę mańkuta i Marty, którzy uklękli przed nią. — Jacyście dobrzy oboje i jak podziękować Bogu, który mi was zesłał!