Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/79

Ta strona została przepisana.

— Czego?
— Ażeby jaki osobnik jasnowidzący — są one rzadkie, ale się zdarzają — połączony z tym brelokiem, nie przebiegł wszelkich epizodów dramatu w Saint-Ouen i nie wskazał mnie, jako mordercę Ryszarda.
— I to dlatego chcesz zobaczyć się z O’Brienem?
— Tak.
— I po co?
— Ażeby go zapytać, czy rzeczywiście można naprowadzić, dokąd kto zechce, myśl uśpionej osoby snem magnetycznym.
— Czy będzie szczery?
— Tak, bo opłacę jego szczerość.
— W takim razie, jeżeli ci nie ukradnie twych pieniędzy, odpowie, że to niemożebne.
— Tem lepiej, bo uczuję się spokojniejszym.
— To dowodzi, że wiara twoja w magnetyzm jest bardzo chwiejna! Nikt nie może rozkazać swym wrażeniom, a ja czuję niebezpieczenstwo nad naszemi głowami.
Klaudyusz wzruszył znów ramionami, nie odpowiedziawszy.
Robert ciągnął dalej:
— Ach! gdyby można było odebrać brelok tej kobiecie?
— Nie trzeba na to liczyć... Brelok jest niezawodnie przechowywany w bezpiecznem miejscu.
— Można przynajmniej na nią mieć oko... czyhać na sposobność.