Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/80

Ta strona została przepisana.

— To łatwe jest i tego się podejmuję. Wiesz, że mieszkanie ma u matki Aubin, tam, gdzie i ja mieszkam... Tam również będzie się stołowała... Będę więc ją miał nad uwadze, a ponieważ mam zaufanie u wszystkich, będę wiedział, co czynić będzie od A do Z. Może nawet w rozmowie wybadam ją co do jej projektów.
— Tak, tak, uczyń to, Klaudyuszu, a wdzięczność moja...
— Wdzięczność zbyteczna — przerwał majster — pracując dla ciebie, pracować będę i dla siebie!


XI.

Dorożka jechała prędko.
Przejeżdżali teraz przez aleje Armii Wielkiej, zmierzając ku Neuilly.
Po chwili milczenia, Robert podchwycił:
— Przy ślepej jest... jakiś niby opiekun?
— Magloire mańkut.
— Tak.
— To niezły chłopiec... ale zanadto w sobie zamknięty... mało rozmowny.
— Dobrze byłoby trzymać go zdaleka.
— Ja go się wystrzegam oddawna.
— O! — wyrzekł Robert przez zęby zaciśnięte. — Niepodobna żyć wsród tych wszystkich niepokojów... Muszę się widzieć z O’Brienem... musi mi powiedzieć, czy magnetyzm jest czemś więcej niż łapką dla wyzyskiwania.