Matka pańska jest chora. Wzywa pana. Przyjeżdżaj pan do niej natychmiast“.
Nazwisko, podpisane pod listem, było nieznane Magloirowi, ale nie mógł wątpić w szczerość listu.
Pot zimny zwilżył mu skronie.
Czyżby żałoba spaść miała i na niego?
Przerażony tą myślą, zacny mańkut nie wahał się ani chwili. Trzeba było jechać.
Ubrał się czemprędzej, wziął pieniądze, wyszedł od siebie i wstąpił do kawiarni, ażeby dowiedzieć się z przewodnika kolejowego o pociąg, którym mógł jechać.
Pociąg odchodził o godzinie drugiej minut czterdzieści pięć po południu.
Czas więc miał na śniadanie, ale nie zdążyłby już zaprowadzić pani Sollier do magnetyzera O’Briena.
Dlatego postanowił uprzedzić ją o swym raptownym wyjeździe, ażeby nań nie czekała.
Nie tracąc ani minuty, pobiegł do niej i opowiedział, co zaszło.
— Na szczęście, mogę być spokojny o was — dodał mańkut, który, pomimo zmartwienia nie przestawał się interesować swemi drogiemi protegowanemi. —
Po przy jeździe do Pont-d’Ain, zaraz do was napiszę... Proszę was tylko o to, ażebyście się nie trapiły moją nieobecnością, i nie zanadto się nudziły. Cokolwiek się stanie, ja wkrótce powrócę... i dałby Bóg, aby nie z żałobą...
Biedna Weronika miała łzy w oczach.
— Bądź spokojny, mój dobry Magloire — odezwała się Marta, całując dawnego żołnierza marynarki —
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/88
Ta strona została przepisana.
„Pont d’Ain 10-go lutego 1894 r.