Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/94

Ta strona została przepisana.

ważnej, jeżeli nawet nie pierwszej w zbrodniach w Saint-Quen?
Czego chciał?
Włożył bilet do kieszeni i rzekł do Mariani:
— Nie wiem, jak mnie długo zatrzyma ten gość... Bądź gotowa do porad.

— Zdaje mi się, że nie opóźniam się nigdy — odparła piękna dziewczyna cierpko.
O’Brien wzruszył ramionami i poszedł do Roberta.
— Drogi panie Verniere, co za dobra niespodzianka! — rzekł, idąc do bratobójcy podając mu obie ręce. — Prawdziwie niespodziewana wizyta! A może być tylko przyjemną!.. Więc jesteś pan w Paryżu... Nie wiedziałem.
— Jestem tu od kilku tygodni, kochany doktorze — odpowiedział Robert — wezwany zostałem w bardzo smutnych okolicznościach.
— Kłopoty?
— Więcej niż kłopoty... Głębokie zmartwienie... Śmierć mego brata...
— A tak... tak... — rzekł Amerykanin, zawsze niedowierzający, zawsze na wszystko uważny. — Słyszałem o tem... Zamordowany, nieprawdaż?
— Tak. zamordowany... zrabowany.. zrujnowany zupełnic... córkę, pozostałą bez środków, przygarnęła żona moja i ja ze względów familijnych.. Mieszkamy teraz w Paryżu i nie opuścimy go już... Kazałem odbudować fabrykę mego biednego brata, dzięki kapitałom, których zechciała mi dostarczyć moja żona, i będę tą fabryką kie-