rował, mając za wspólnika mego pasierba, hrabiego Filipa de Nayle...
— To jesteś pan na czele doskonałego interesu!.. Wspaniałe stanowisko! Tem lepiej!.. Cieszę się szczerze, gdyż byłeś pan dla mnie zawsze sympatycznym, a dotąd prześladowało cię zawsze niepowodzenie.
Tu nowe uściski ręki.
— Tak — odparł Robert — zdaje mi się, że ten pech już znikł i liczę na piękną przyszłość...
— Raz jeszcze winszuję panu... Ponieważ szanse uśmiechają się panu, to z nich korzystaj, ale pozwól mi dać dobrą radę, nie nadużywaj ich.
— Będę korzystał bez nadużywania! Teraz jestem rozważniejszy!
O’Brien — jak wiemy — aż dotąd nie chciał uwierzyć, ażeby Robert Verniere był mordercą swego brata, i wydawało mu się, że podejrzenia Wilhelma Schwartza są niedorzeczne.
Nagły zwrot nastąpił w jego myślach.
Fałszywą mu się wydała mina stroskana i ton płaczliwy Roberta.
Dziwne mu było, że dawny szpieg na żołdzie pruskim powrócił tak prędko do Paryża, a zwłaszcza, że odbudowywał fabrykę, dla objęcia nad nią kierownictwa.
Robert dodał, że ta odbudowa jest możebną dzięki szczodrobliwości żony.