— Wiem o tem mój panie, lecz jakkolwiek jestem oskarżony o spełnienie ohydnej zbrodni, najprostsza przyzwoitość skłonić pana powinna, jak mi się zdaje, do postępowania ze mną, jak z człowiekiem który być może jest niewinnym, i nie przedłużać bez potrzeby moich cierpień...
— Nie mam potrzeby słuchać nauk od pana!
— Nie mam bynajmniej zamiaru dawać ich panu, lecz upominam się w imieniu ludzkości... Mam prawo do wszelkich względów...
— Milcz pan i strzeż się! Zachowanie się pańskie uprzedzam pana, może tylko pogorszyć położenie i tak już dość groźne...
Raul chciał mówić.
Sędzia śledczy nie pozwolił i rzekł rzucając okiem na papier, na którym spisane było pierwsze pośpieszne badanie młodego człowieka:
— Nazywasz się pan Raul, wicehrabia de Challins... Masz pan dwadzieścia pięć lat. Jesteś pan sierotą bez ojca i matki, i byłeś wychowywany przez swego wuja, hrabiego Maksymiliana de Vadans. Wszak to pan zeznałeś?
— Tak panie...
— Przyznajesz pan, że wuj pański otaczał pana staraniami, okazywał panu czułość prawdziwie ojcowską?
— Przyznaję...
— Znalazłeś pan jednakże, że zbyt długo żyje. Jakiej trucizny użyłeś pan aby go zabić?
Raul uczynił gest wstrętu.
— Pytasz mnie pan jakiej użyłem trucizny!! — zawołał. — Ależ to okropne mój panie! Pytanie to które mi zadajesz oburza mnie. — Oskarżenie takie jest ohydne! Dla czego oskarżasz mnie pan o zbrodnię, kiedy nie masz nawet dowodu, że ona była spełnioną?
Pogardliwy uśmiech ukazał się na ustach sędziego.
— A więc taki jest pański system obrony? — rzekł. — Kiedy oskarżenie powie: — Otrułeś hrabiego de de Vadans, odpowiesz: Jakim sposobem wiecie, że hrabia został otruty?
— Naturalnie! odpowiem tak! Powtarzać to będę zawsze, a aby mnie skazać potrzeba będzie dowodów!
— Dowodów!... Mamy je.
— Jakie?
— Podstawienie pustej trumny, w miejsce trumny zawierającej ciało, jasnym jest dowodem winy.
— Jestem niewinny tej substytucyi.
— Dowiedź pan tego!... Milczysz! Oczywistość przygniata pana! Kazałeś pan usunąć trumnę aby nie znaleziono śladów zbrodni...
— Zaprzeczam temu.
— Nie chodzi o zaprzeczanie, trzeba dowieść!... Oh! logika jest niezwalczoną!... Wszystko się wiąże! Dla czego nie wezwałeś pan lekarza do chorego wuja?
— Niechciał żadnego widzieć.
— Komuż to powiedział?
— Mnie.
— A pan powtórzyłeś to kamerdynerowi, ale stary ten sługa nigdy nic podobnego nie słyszał z ust swego pana...
— Mój wuj wstręt miał do lekarzy — odrzekł Raul — mówił często, że nigdy, ani w żadnym wypadku członek fakultetu medycznego, nie przestąpi progów jego pałacu...
— Jakiż tego dowód? — zapytał sędzia.
— W mojem twierdzeniu.
— Twierdzenie to nie ma żadnej wartości, zarówno jak i cały pański system obrony. — Prawdą jest żeś pan odosabniał chorego, aby módz robić co się panu podobało... Oddalałeś od łóżka umierającego reprezentantów nauki, dla tego, że byliby przeszkodą w spełnieniu zbrodni, wstrzymaliby rękę zabójcy... Najbliżsi nawet krewni, baronowa de Garennes ani jej syn nie mogli się zbliżyć.
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/101
Ta strona została przepisana.