— Mój wuj nie chciał widzieć ani swej siostry ani siostrzeńca...
— Kłamstwo!! Obawiając się ich przenikliwości, postawiłeś pan nieprzebytą przeszkodę między niemi a hrabią de Vadans. Dopiero po śmierci uprzedziłeś ich, kiedy w niczem już przeszkodzić nie mogli... Cóż możesz na to odpowiedzieć?
— To tylko, że przypisujesz mi pan czyny których niedopuściłem się i zamiary, których przysięgam, nie miałem...
— Zaprzeczasz pan oczywistości?
— Oczywistość ta istnieje tylko dla uprzedzonych oczu.
Sędzia namyślał się przez chwilę, zaglądał w papiery, poczem w następny sposób rozpoczął na owo badanie:
— Wszak pan sam a nikt inny zajmowałeś się formalnościami potrzebnemi, do przewiezienia do Compiègne zwłok hrabiego de Vadans?
— Tak jest, ja sam.
— Po cóż to przewiezienie?
— Taką była wola mego wuja.
— Kiedy wyraził tę wolę.
— Podczas ostatniej swej choroby.
— Komu?
— Mnie.
— Przy świadkach?
— Nie panie, byłem sam wtedy kiedy to mówił...
— Tym razem również twierdzisz pan, ale nie dajesz dowodów.
— Ależ panie, gdybym nie otrzymał od mego wuja rozkazu, któremu czułem się obowiązany być posłusznym, w jakim że celu podejmowałbym się rzeczy wcale nieprzyjemnej?
— W celu który znamy dokładnie. Stawało się bowiem możliwem i łatwem w ciągu podróży dokonać zamiany trumien, rzecz która w Paryżu przedstawiała by trudności prawie nie do zwalczenia.
— Zaprzeczam temu z całych moich sił! — zawołał Raul.
— Zaprzeczanie uparte, stanowi część pańskiego systematu obrony. — Wuj pański miał dziecko, — legalną córkę wychowywaną zdala od siebie... Utrzymywać pan będziesz zapewne, że niewiedziaieś o istnieniu tej córki?
— Rzeczywiście nie wiedziałem...
— Twierdziłeś pan, że hrabia umarł bez napisania testamentu?
— Nie twierdziłem bynajmniej... Powiedziałem tylko poprostu, że tak sądzę.
— Nie mogłeś pan sam bez pomocy, dokonać zamiany trumien... Kto był pańskim wspólnikiem?
Raul ruszył ramionami.
— Żadnej nie dokonywałem zamiany — odrzekł — a zatem niepotrzebowałem wspólnika.
— Jeżeli nie pan to uczyniłeś, przez kogo zatem zamiana była dokonaną?
— Nie wiem.
— Otrzymałeś pan w Paryżu, z rąk woźnicy Saturnina, klucz od furgonu pogrzebowego, w którym umieszczoną była trumna?
— Tak panie.
— Wsiadłeś na przednie siedzenie furgonu aby towarzyszyć zwłokom?
— Tak panie?
— Sam?
— Sam.
— Zatrzymałeś się pan w Pontarmé i tam noc przepędziłeś?
— Tak panie.
— Według zebranych wiadomości okazuje się, że furgon wyprzężony, został umieszczony pod szopą, i że drzwi znajdujące się w blizkości tej szopy, z a wsze otwarte, wychodzą na drogę przecinającą mały lasek. Tam to podczas nocy, wśród strasznej burzy, przybył pański wspólnik na schadzkę... W godzinie oznaczonej, opuszczając swój pokój spotkałeś się pan z nim i świętokradztwa zostało spełnione. — Tak się rzeczy miały, nieprawda?
— Możliwem jest, że świętokradzki czyn zamiany trumny spełniony był rzeczywiście w Pontarme... Wydaje mi się to nawet prawdopodobnem, lecz ponieważ tego ja nie uczyniłem, nie mogę potwierdzić.
— Więc ciągle zaprzeczasz pan?
— Tak jest i to z całą energią do jakiej tylko jestem zdolny...
— Dla czegóż zamiast odbywać tak długą podróż furgonem, i nocować na drodze, nie kazałeś pan przewieźć furgonu pociągiem kolei żelaznej, co uprościłoby znacznie rzecz całą.
— Nie pomyślałem o tem, nikt mi na to nie zwrócił uwagi.
— A gdyby tak uczynił, naturalnie odrzuciłbyś pan tę myśl, przejazd koleją żelazną, czyniłby pański plan niewykonalnym.
— Widocznem jest, że jakaś tajemnicza fatalność ciąży na mnie... — rzekł Raul de Challins, czujący ogarniające go zniechęcenie i siły wyczerpujące się w tej nierównej walce — lecz zbrodni tej o jaką mnie oskarżają, w jakimże dopuściłbym się celu?
— W jakim celu? — zawołał z gwałtownością sędzia śledczy. — W celu prędszego odziedziczenia majątku, który pragnąłeś schwycić, a szczególniej aby przeszkodzić wujowi oznajmienia egzysteneyi legalnego dziecka, którego prawa unicestwiłyby pańskie! Zabiłeś ojca ażeby ukraść majątek córki...
Raul blady z czołem okrytym potem, chwiał się na nogach słuchając tych słów.
— Jestem zgubiony! — wyjąknął w napadzie jak gdyby pomięszania. — Wszystko mnie potępia...
— Przyznaj się pan zatem, przyznaj! — rzekł sędzia, spodziewając się skorzystać z tej chwili słabości fizycznej i moralnej oskarżonego.
Pan de Challins nagle podniósł głowę:
— Nie — odrzekł — nie przyznaję się do niczego, i jeżeli sprawiedliwość oszukana potępi mnie, uderzy tem samem niewinnego.
Od tej chwili badanie ograniczało się na drobnych szczegółach, których nie widzimy potrzeby powtarzać.
Było już blizko trzeciej popołudniu kiedy Raul został odprowadzony do celi przez tych samych dwóch strażników, którzy poprzednio przyprowadzili go do gabinetu sędziego śledczego.
Pani de Garenncs wraz z synem zostali wezwani tegoż samego dnia, lecz w innych godzinach.
Baronowa nie przynosząc żadnego nowego faktu, starała się wszelkiemi siłami jak najwięcej obciążyć biednego Raula udając, że staje w jego obronie.
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/102
Ta strona została przepisana.