— Uważano mnie za umarłego przez ciąg osiemnastu lat. Brat mój podzielał również to ogólne przekonanie... Trzeba koniecznie żeby przekonanie to trwało, tym tylko sposobem stanie się dla mnie możliwem, wyjawienie panu prawdziwego winowajcy.
— A więc to nie Raul de Challins wykradł testament, którego ślady odkryłeś pan?
— Z pewnością nie! Dlaczegóż miałby go wywykradać? Tak jak wszyscy nie wiedział aby jego wuj miał córkę; był jednym z naturalnych spadkobierców, i mógł przypuszczać, że hrabia który go bardzo kochał, wyróżni go w swojej ostatniej woli.
— Nakoniec testament zniknął. — Któż z usunięcia go korzyść odnosił?
— O tem właśnie dowiedzieć się należy i dowiem się niezawodnie... Zamiast policyi ja poszukiwania rozpocznę i przysięgam, że odkryję winowajcę a wtedy powiem panu: Oto on jest, a oto są dowody jego zbrodni! Ale aby dojść do tego celu potrzebnem jest koniecznie uwolnienie pana de Challins...
— To czego pan żądasz jest niemożliwe.
— Zaręczam za mego siostrzeńca... Ofiaruję złożyć gdzie należy, choćby największą sumę... milion nawet...
— Sprawiedliwość nie przyjmuje kaucyi kiedy idzie o zarzut morderstwa. Nie podobna położyć dość złota na szalę, na której z drugiej strony ciąży krew lub trucizna. — Znasz pan prawdziwego zbrodniarza a przynajmniej podejrzywasz go... Wymień... a pan de Challins natychmiast będzie wolny.
— Nie przyjmujesz pan kaucyi, gdy chodzi o zarzut morderstwa, rozumiem to dobrze — odrzekł Gilbert. — Lecz nic panu nie zabrania, w samym nawet interesie sprawiedliwości, tymczasowo wypuścić na wolność pana de Challins, oddając go pod nieustający nadzór, strzegąc wszelkich jego czynności, i śledzie starannie za wszystkiem co robi... Jest to możliwe i praktykuje się... Nie żądam zupełnego uwolnienia z powodu braku czynu karygodnego... Żądam przeciwnie aby śledztwo nie zostało przerwane, i aby proces szedł zwykłą koleją... Sądowi przysięgłych przedstawię dowody. Chcę ażeby człowiek którego zbrodnicza ręka sprofanowała trumnę hrabiego de Vadans, człowiek który ukradł testament mego brata, chciał zgubić Raula de Challins, został ukarany... Zarówno jak pan pragnę ukarania zbrodniarza i obiecuję panu, że kara będzie straszną! Ale do tego potrzebuję pana de Challins... Odpowiadam za niego wszystkiem: ciałem, duszą i honorem! Powróć mu pan wolność. Jeżeli się mylę, jeżeli odkryję żem zbłądził, przysięgam panu, że mu powiem: Zbrodniarz to on! — Należy do pana, zabierz go sobie!
Gilbert mówił jeżeli nie wymownie, to przynajmniej z porywającym ogniem. Czuć było w tych słowach ożywiające go przekonanie.
Prokurator Rzeczypospolitej nadzwyczaj wzruszony, nie wiedzący jak sobie postąpić, chodził wielkiemi krokami tam i na powrót po pokoju.
Nagle zatrzymał się przed bratem Maksymiliana i zatapiając swój wzrok w jego oczach, powiedział:
— Dla czego ukrywasz pan przedemną prawdę? Masz, albo przynajmniej sądzisz mieć pewność. Niech ją podzielam... Imię zbrodniarza jest na twoich ustach... wymów to imię...
— To niepodobna... — odrzekł Gilbert.
— Dla czego?
— Podejrzy wam kogoś to prawda... lecz jeżeli się mylę... jeżlibym wydał nazwisko niewinnego, stałbym się również potwarczym denuncyantem...
Prokurator uczynił ruch gwałtowny. Chciał mówić. Gilbert nie dozwolił mu:
— Błagam pana nie żądaj odemnie wyjaśnień których dać nie mogę i uczyń to czego żądam. Widzę, że moja wstrzemięźliwość uderza pana... Tajemnica która zdaję się otaczać moje kroki, wydaje się panu nie zgadzającą z uszanowaniem prawa, które pan reprezentujesz, lecz tajemnica ta jest konieczna ażeby sprawę całą na jaw wyprowadzić! Miej pan nadzieję... Zostaw mi zupełną swobodę działania... Prowadź pan jak najściślejsze śledztwo... Zbieraj przeciwko Raulowi de Challins wszelkie zarzuty i dowody potępiające... Im one będą liczniejsze, tem rehabilitacja będzie miała więcej rozgłosu...
Prokurator Rzeczypospolitej zadzwonił.
Wszedł odźwierny.
— Nikogo już dzisiaj nie przyjmuję — rzekł do niego. — Odpraw osoby czekające... Uprzedź sędziego śledczego pana Galtier i pana szefa Bezpieczeństwa, że ich proszę aby przyszli do mego gabinetu... Niech zawiadomią jednocześnie lekarza służbowego... Będę go potrzebował.
Odźwierny wyszedł.
— Szósta godzina — mówił prokurator spojrzawszy na zegar. — W pół godziny mniej więcej, trzy osoby, po które posłałem przybędą na moje rozkazy.
Jakim sposobem moglibyśmy udać się do Morfontaine, nie tracąc czasu?
— Pociąg wychodzi z Paryża o godzinie kwadrans na dziesiątą... Wysiądziemy na dworcu w Survilliers o dziesiątej minut siedemnaście.. Powóz od stacyi zawiezie nas do Morfontaine, gdzie staniemy o wpół do dwunastej — odrzekł Gilbert.
— Pojedziemy razem... Potrzebuję zobaczyć ciało hrabiego de Vadans. — Sędzia śledczy prowadzący śledztwo, szef Bezpieczeństwa i lekarz sądowy pojadą z nami.
— Jestem na pańskie rozkazy, panie prokuratorze... Lecz zechciej pan przypomnieć sobie, że nie odpowiedziałeś mi dotychczas...
— Na co?
— Na moje żądanie wypuszczenia na wolność pana de Challins...
— Odpowiedź moja zależeć będzie od rezultatu naszej podróży do Morfontaine... Na teraz daj pan jakie szczegóły o dziecku którego akt urodzenia przysłałeś pan mnie.
— Mogą tylko powtórzyć panu to co mówiłem na początku naszej rozmowy... Nie wiem nawet, czy to dziecko żyje jeszcze.. Jedyna osoba mogąca dać co do tego objaśnienia, w Nowym Yorku... zagrożona śmiercią.
— Co za powód mógł skłonić hrabiego de Vadans, do wychowywania zdala od siebie swej legalnej córki, o której urodzeniu nikt nie wiedział.
— Pytasz mnie pan o tajemnicę która nie do mnie należy, i której nie mam prawa wyjawić... Wiedz pan tylko, że odtąd jedynym celem mego życia jest