Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/115

Ta strona została przepisana.

— Nie chcę bynajmniej zadawać ci niedyskretnych pytań... Zachowaj tajemnicę swego serca dla siebie młody mój przyjacielu.
— Nie ma tu żadnego sekretu, — rzekł Raul z żywością. Niczego nie ukrywam... Kocham kogoś to prawda, ale nie pannę Leonidę de Brénnes, która jednakże może uchodzić za prześliczną osobę... Kocham uczciwe dziecko, biedną, dobrą lecz wybornie wychowaną, chociaż stanowisko jej bardzo jest skromne... Kocham pannę do towarzystwa margrabiny i nie wstydzę się wcale tej miłości.
Czoło doktora Gilberta zachmurzyło się.
— Ze wszystkich niebezpieczeństw jakie spotykają człowieka w ciągu jego życia, miłość jest największem — rzekł głuchym głosem.
— Nie zapominaj o tem panie de Challins i miej się na baczności Jeśli serce twoje pomyliło się, jeżeli jesteś igraszką iluzyj, zbyt często w twoich latach trafiającej się, walcz z prądem, który cię unosi... walcz całemi siłami, inaczej będziesz zgubiony!! Lecz dość tego, nie mówmy o tem więcej, zresztą na co się to zdało dawać rady których nikt nigdy nie słucha? Czy wracasz natychmiast do Paryża? — zapytał doktór Gilbert zmieniając intonacyę głosu.
— Nie znam godzin pociągów przechodzących przez Survilliers...
Doktór spojrzał na zegar.
— Zostaniesz u mnie na obiedzie, — rzekł — nocować będziesz w Morfontaine, a jutro rano pojedziesz do Paryża dokąd będę ci towarzyszył.
Raulowi pilno było bardzo powrócić, ażeby jak najprędzej udać się do pałacyku margrabiny de Brénnes, i ujrzeć drogą swoją Genowefę...
Zbyt jednak wiele zawdzięczał swemu tajemniczemu protektorowi, ażeby nie przyjąć pierwszego je go zaproszenia.
Przyjął więc pozornie z wielką radością.
— Przejdźmy się po parku oczekując na obiad — rzekł doktór Gilbert — przechadzając się będziemy rozmawiać dalej.
Obaj zeszli na dół i udali się do parku, Agra i Nello towarzyszyły im w radosnych podskokach.


XII.

Doktór Gilbert od pierwszego spojrzenia na Raula de Challins, uczuł dla tego młodzieńca głęboką sympatyę.
Słysząc go mówiącego coraz bardziej przekonywał się o jego niewinności, i ta jego instynktowna sympatya z każdą wzrastała chwilą.
— Filip de Garennes był winnym, nie wątpił o tem, co do tego miał absolutne przeświadczenie; — przeświadczenie jednak nie wystarczało, trzeba było mieć dowody.
Jakim sposobem je znaleść?
Niewątpliwie, wystarczyłoby powiedzieć prokuratorowi Rzeczypospolitej, to co myślał o Filipie i na jakich logicznych dedukcyach opierał się twierdząc, że on jest winowajcą — na rozkaz aresztowania nie długo potrzebowałby oczekiwać.
Dla czegóż więc tego nie czynił?
Przyczyna była bardzo prosta.
— Mam tylko podejrzenia — myślał — potrzeba mi czegoś więcej aby zemścić się nad nędznikami, którzy wiedząc z testamentu mego brata, o istnieniu Genowefy, chcieli ją obedrzeć a być może i postarali się aby zniknęła! Nastawię na nich sidła, w które sami się złapią! Chcę ażeby się sami poddali...
Podczas przechadzki z Raulem, doktór dał mu ostatnie instrukcye, poczem powrócili do Kwadratowego domu.
Odgłos dzwonu oznajmił przechadzającym się, że dano do stołu.
Po krótkim obiedzie rozeszli się.
Pan de Challins, złamany wzruszeniami wszelkiego rodzaju, uczuwał gwałtowną potrzebę spoczynku.
Nie zasnął jednakże od razu.
Odkrycia doktora Gilberta wywarły zbyt silne na mózg jego wrażenie.
Zacna jego natura, prosta i uczciwa, nie dozwalała mu podejrzywać kuzyna Flipa, widzieć w nim najpodlejszego potwarcę, najnędzniejszego ze zbrodniarzy.
Powtarzał sobie to cośmy słyszeli go już mówiącym niedawno do doktora.
— Wszak mnie także oskarżono, mnie który jestem niewinny... Dlaczegóż Filip którego również oskarżają, nie mógłby być także jak ja niewinnym?...
I odpychał całemi siłami to posądzenie jako przynoszące ujmę rodzinie.
— Kto to być może ten doktór Gilbert, ten dawny przyjaciel hrabiego de Vadans, posiadający wszystkie jego tajemnice? Później zapytywał siebie z jakiego powodu mięsza się on do sprawy, z którą go nic wiązać się nie zdaje? Nie mam pojęcia o tem wszystkiem, nie znam jego celów, lecz błogosławię go. Jemu to zawdzięczam już wolność, jemu zawdzięczać będę, honor, ponieważ posiada dowody mej niewinności.
Raul gubił się w tym labiryncie przypuszczeń, a zawsze powracał do tych samych konkluzyj.
— Tajemniczy jakiś wróg zaprzysiągł zemstę. Jedyny sposób odszukania go jest, być ślepo posłusznym instrukcyom danym przez doktora Gilberta. Będę więc posłusznym.
Nie mamy potrzeby dodawać, że długo myślał o Genowefie, której wdzięczny obraz zdawał się uśmiechać do niego. Marzył jeszcze tak długo, aż póki sen mu nie skleił powiek a przestawszy marzyć na jawie, śnił o niej do rana.
Gilbert obudził go w wschodzie słońca i rzekł:
— Wstawaj mój młody przyjacielu, ubieraj się prędko i przychodź do mnie do gabinetu.
Raul wyskoczył z łóżka i ubrał się spiesznie.
W pół godziny wszedł do gabinetu doktora.
Doktór uściskał go za rękę i zapytał:
— Czy dobrze spałeś?
— Dobrze doktorze, o tyle o ile na to pozwoliło łatwe do zrozumienia wzruszenie.
— Czy jesteś spokojny dziś rano?
— Zupełnie spokojny.
— To dobrze... Za kilka minut powóz zawiezie cię do dworca kolei... Zapomniałem zapytać wczoraj o jedną rzecz: Czy potrzebujesz pieniędzy?
— Nie panie, mam tyle ile mi potrzeba.
— Pamiętaj, że zawsze będę gotów do twego rozporządzenia. Jestem bardzo bogaty.