nego, potrzeba tylko ażebym odkrył i wydał w ręce sprawiedliwości potwarcę, który rzucił na mnie haniebne podejrzenie... Ale, dosyć tego, nie zajmujmy się więcej moją osobą. Mówmy o tobie Genówefo, o tobie, którą przed kilku godzinami uważałem za straconą dla mojej miłości!!!
— Byłeś u pani de Brennes?
— Byłem...
— A więc musiały powiedzieć dla czego...
— Zaledwie mogłem z niemi zamienić słów parę...
— Czyliż nie chciały słuchać?..
— Więcej uczyniły... Wypędziły mnie.
— Ciebie! — zawołała Genowefa.
— Wypędziły jak nędznika, którego sama obecność hańbę im przynosi!
— Oh! niegodziwe stworzenia!!
— O tak, bardzo niegodziwe! Ale to czego one mnie nie powiedziały ty mi powiesz. Jaki był powód, czy też pretekst oddalenia?
— Ty, Raulu.
— Ja? — powtórzył Raul.
— Tak jest, oskarżano ciebie, stanąłem w twojej obronie, z początku nieśmiało, obelgi zdwoiły się, tak podłe, tak wstrętne, że gniew opanował mnie. Niezdolna powstrzymać się, zakazałam tym paniom lżyć ciebie w mojej obecności. „Dla czego bierzesz jego stronę? zawoła margrabina. Odpowiedziałam: Dla tego że go kocham. Te nierozsądne słowa, wzbudziły myśl w tych kobietach, że kiedyś się zdawał pogardzać panną de Brennes, było to dla tego żeś mnie kochał. Można sobie wyobrazić, jaki uragan gniewu spadł na moją głowę. Żadnej obelgi nie oszczędzono mi... Traktowano mnie jak ostatnią kobietę i wypędzono mnie haniebnie.
— Genowefo... droga Genowefo... przezemnie łzy wylewałaś, przezemnie cierpiałaś!!
— Tak cierpiałam bardzo... Bóg mi świadkiem, że wierzyłam w ciebie, lecz rozpacz ogarniała moje serce.
— Zapomnij o tem wszystkiem, moja ukochana. Po dniach próby zawitają dni szczęścia. Widzisz że Bóg się nami opiekuje, ponieważ znowu jesteśmy złączeni! Opatrzność przywiodła cię do tego domu.
— Wolałabym nigdy tu nie wchodzić — szepnęła Genowefa ze drżeniem.
Raul zbladł.
— Dla czego? — zapytał.
Genowefa wahała się.
— Dla czego? — zapytał młody człowiek — Czy znieważają mnie tu, tak jak u pani de Brennes?
— O! co do tego to nie, przysięgam! Nigdy o tobie przy mnie nie mówiono.
— Dla czegóż więc żałujesz, że jesteś w domu m ojej ciotki?
— Obawiam się, — wyszeptała Genowefa spuszczając oczy — obawiam się, że zrodziłam mimowoli w sercu twego kuzyna, uczucie, którego podzielać nie mogę.
— Filip nie mógł patrzeć na ciebie i nie kochać, to rozumiem — odrzekł Raul. Nie trzeba go za to ganić, ale żałować. Filip jest przyzwoitym człowiekiem, wystarczy powiedzieć mu, że twoje serce nie jest wolne, a z pewnością nie będziesz miała potrzeby obawiać się jego nagabywań.
— Tak sądzisz Raulu?
— Więcej aniżeli sądzę, jestem tego pewny, zresztą nie mogę mu brać za złe, żeś mu się podobała. Wszak ma oczy i serce tak jak i ja. Lecz powtarzam ci, że on jest uczciwym człowiekiem..... Powiem mu, że kocham cię, że cię uwielbiam, że pragnę dać ci moje nazwisko, a ręczę że nakaże milczenie swemu sercu...
— Nie, nie Raulu, nic mu o tem nie mów... — zawołała młoda dziewczyna z przerażeniem.
— Dlaczegóż nie mam mu mówić?
— Zdaje mi się że to zwierzenie przyniosłoby nam nieszczęście... Pomyśl tylko Raulu! po podobnem wyznaniu czyż ciotka twoja nie wypędziłaby mnie, tak jak pani de Brennes.
— Byłoby to ohydne, ale na szczęście jest to niemożliwe.
— Przypuśćmy jednak, że tak będzie... Cóż się wtedy ze mną stanie? Znalazłam to miejsce wychodząc od margrabiny, lecz któż może zaręczyć, czy wychodząc ztąd znajdę inne...
— A czyż mnie tu niema, Genowefo?
— I cóżbyś uczynił Raulu, cóż byś mógł uczynić.
— Jesteś moją narzeczoną wobec Boga i będziesz moją żoną... niewątpliwie mam prawo, zanim się pobierzemy, myśleć o wszystkich twoich potrzebach, a ty Genowefo, z twojej strony nie masz prawa mi odmówić...
— A jednak odmówiłabym mój przyjacielu, odmówiłabym stanowczo... W dniu w którym nosić będę twoje nazwisko, chcę mieć prawo chodzić z podniesioną głową, tak ażeby nawet najdrobniejsze podejrzenie nie mogło mnie dotknąć, ani wywołać rumieńca na moją twarz — zresztą czy dzień ten nadejdzie kiedykolwiek?
— Genowefo, Genowefo, ty wątpisz o mnie!
— Nie, nie wątpię, prędzejbym o sobie wątpiła... Ale obawiam się.
— Czego?
— Przyszłości.
— Cóż w niej widzisz tak przerażającego?
— O Raulu, nie jesteś wolny tylko za kaucyą, jak mi powiedziałeś...
— Tak jest, i będę stawiony przed sądem przysięgłych, ale zostanę uniewinniony, z tryumfem, a tem samem przywrócony do czci w oczach całego świata.
— A zatem, zanim coś postanowimy, czekajmy, poddajmy się próbie, niech wyrok zapadnie i stanowczą wolność uzyskasz Raulu. Byłam w błędzie przed chwilą a ty miałeś słuszność... Tak jest, Opatrzność mnie tu przywiodła, ponieważ tu spotkaliśmy się na nowo. Widywać się będziemy często, lecz zawierz mi, w interesie naszej przyszłości, bądźmy pozornie, dla tych co mnie otaczają, obcy nawzajem dla siebie.
— Jesto przymus nie do zniesienia, któremu chcesz abym się poddał! — zawołał Raul.
— Tak jest Raulu, ale ten przymus, powinieneś zrozumieć, jednocześnie nakazuje go rozsądek. Nie wywołujmy w nikim zazdrości... Zazdrość złym jest doradcą, — gorzko możemy żałować żeśmy jej zdradzić się pozwolili... Będzie tobie przykro nie mówić do mnie wobec baronowej i jej syna, tak jak to teraz czynisz, lecz przypadek dostarczy nam bez wątpieni
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/121
Ta strona została przepisana.