Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/124

Ta strona została przepisana.

radości, a w rzeczywistości pochodzącym z przerażenia i niepokoju.
— Doktór Gilbert myli się, — myślał pan de Challins. Podejrzenia jego nie mają żadnej podstawy! Moja ciotka i kuzyn mają dla mnie tylko uczucia przywiązania... Oni nie mogli mnie spotwarzyć! Trzeba szukać gdzieindziej.
Pani de Garennes wkrótce zapanowała nad sobą.
Po raz jeszcze przycisnęła do łona swego siostrzeńca i okryła go pocałunkami, podczas gdy Filip myśląc o niebezpieczeństwie, zapytał.
— Ależ nakoniec, kochany Raulu, jakim sposobem jesteś wolny? Zapewne dla zupełnego braku dowodów? Prokuratorya oświadczyła, że nie ma całkiem powodu do prowadzenia dalej śledztwa?
— Nie, jestem ciągle oskarżony.
— Oskarżony! Nie rozumiem...
— Zostałem uwolniony tymczasowo, i za kaucyą.


XVI.

Filip wypytując się swego kuzyna, powiedział sobie, że musi być przygotowany na wszystko; pilnować siebie, nie okazywać zadziwienia ani nic takiego coby mogło obudzić podejrzenia Raula.
Baronowa myślała toż samo.
Nie zadrżeli więc oboje słysząc słowa tak uspokajające wymówione przez pana de Challins: Wolność tymczasowa... Za kaucyą...
Znowu Filip zabierał się wypytywać, gdy wszedł Andrzej z serwetą na ręku i otworzywszy na rozcierz drzwi prowadzące do pokoju jadalnego, rzekł:
— Waza na stole...
— Żadnej aluzyi podczas obiadu, co do tego co się dzieje mój drogi chłopcze, — rzekła półgłosem baronowa na ucho swemu siostrzeńcowi, — zbytecznem jest wtajemniczać obcych w nasze interesa familijne, tembardziej, że moja panna do towarzystw a będzie z nam i przy obiedzie...
— Bądź spokojna moja ciotko, będę milczał przy tej pannie, pogadamy po obiedzie.
Podał ramię ciotce i zaprowadził ją do pokoju jadalnego, gdzie znajdowała się już Genowefa.
— Mój siostrzeniec wicehrabia de Challins moja mała, — rzekła baronowa wskazując na Raula. Oznajmiłaś nam jego powrót z długiej podróży i widziałaś nasze wzruszenie i radość. Raulu, panna Genowefa Vandame, moja lektorka...
Raul ukłonił się młodej dziewczynie, całej zarumienionej i odpowiedział tonem, który usiłował uczynić obojętnym:
— Miałem przyjemność widzieć panią przez chwilę. Przez nią dowiedziałem się o godzinie waszego powrotu.
Wszyscy zajęli miejsca przy stole.
Filip i baronowa wiele by dali za to żeby pan de Challins nie poznał Genowefy, lecz wypadek zachowanie tajemnicy uczynił niemożliwem, filozoficznie więc poddali się losowi.
Obiad był smutny, pomimo usiłowań Filipa starającego się rozweselić towarzystwo...
Widoczny przymus panował wśród współbiesiadników, z których żaden nie mógł wyjawić swoich myśli.
Nareszcie obiad się skończył i baronowa pozwoliła udać się Genowefie do swego pokoju, co też natychmiast uczyniło młode dziewczę, nie śmiejąc choćby jednego z Raulem zamienić spojrzenia.
Udano się do salonu.
Chwila zwierzeń nadeszła.
Pan de Challins zapomniał o podejrzeniach doktora Gilberta co do Filipa, lub jeżeli o nich pamiętał to tylko dla tego aby je odepchnąć ze wszystkich sił.
Wskutek tego oddał się całkowicie swemu kuzynowi, spełniając, nie wiedząc o tem program nakreślony przez doktora Gilberta.
Baronowa i Filip postarali się usiąść tyłem do światła, pozostawiając tym sposobem twarze swoje w pół-cieniu; rozumna ostrożność na wypadek gdyby jakieś nieprzewidziane słowa spowodowały jedno z tych wzruszeń gwałtownych, które mimowolna gra fizyonomii odkryćby dozwoliła.
Twarz Raula przeciwnie w całej pełni oświecała lampa umieszczona na pewnej wysokości.
— Mówiłeś nam więc kuzynie — zaczął Filip — że zostałeś uwolniony tymczasowo...
— Tak.
— To mnie się wydaje dziwnem... Jeśli się nie mylę, poza tą prowizoryczną wolnością ukrywają się, jakieś sidła zastawiane na ciebie przez sędziego śledcoego.
— Sidła? — zawołałRaul.
— Z pewnością nie, gdyż teraz sędzia śledczy przekonany jest o mojej niewinności... Co zaś do tymczasowej wolności, zawdzięczam ją interwencyi wcale nieoczekiwanej, którą mógłbym nazwać opatrznościową.
Filip nadstawił uszy.
— Interwencyi? — powtórzył.
— Tak jest.
— Czyjej interwencyi?
— Pewnej osoby żyjącej zdala od świata, prawie tajemniczo, która dzięki swoim psom, dwom olbrzymim szkockim chartom, a przytem prześlicznym, znalazła trumnę wykradzioną z furgonu przedsiębierstwa pogrzebowego.
Filip na swoje szczęście był prawie w cieniu, nagła bowiem bladość jaka twarz jego okryła byłaby go zdradziła. Jednocześnie dreszcz przerażenia przeszedł go po ciele.
Znaleziono trumnę porwaną z furgonu pogrzebowego!! — wyjąknął.
— Tak mój kuzynie.
— I gdzie ją znaleziono?
— W okolicy Pontarmé... Ci którzy dla niewiadomej przyczyny wykradli trumnę i zakopali ją na polu... Psy przechadzały się ze swoim panem... zwęszyły coś podejrzanego, poczęły drapać ziemię i po długiej pracy wykopały dół, na dnie którego doktór Gilbert znalazł trumnę.