— Oto czego szukam.
— Cóż to takiego?
— Zobacz pan.
Szef bezpieczeństwa pochylił się spojrzał na punkt wskazany przez Gilberta.
— Ah! wszak to numer!
— Tak... 987 — numer zakładów przedsiębierstwa pogrzebowego.
— Pojmujesz pan panie szefie bezpieczeństwa?
— Pojmuję doskonale! odrzekł szef bezpieczeństwa z uśmiechem, jesteś pan bardzo sprytny doktorze! Jest to rzecz któraby mi nigdy na myśl nie przyszła.
— Zbyt ważne mam powody, aby myśleć o tem wszystkiem... Chodzi mi o oczyszczenie niewinnego z ohydnego oskarżenia, jakie na nim ciąży. Umysł mój pracuje bez ustanku. Dniem i nocą szukam ciągle...
Gilbert zanotował w pugilaresie numer 987, potem dodał:
— Teraz zabieram się do dalszego śledztwa.
— Czy mogę być panu w czem użytecznym?
— Nie w tej chwili. — Wiesz pan że pragnę działać sam.
— Działaj więc pan sam, lecz pamiętaj, że jestem zawsze na jego usługi.
— Dziękuję.
Obadwaj opuścili kancelaryą sądową.
Szef bezpieczeństwa powrócił do swego gabinetu w prefekturze, doktór zaś wsiadł do oczekującego nań fiakra. Kazał się zawieść na ulicę Chemin-Vert do warsztatów przedsiębierstwa pogrzebowego.
Olbrzymie te zakłady zatrudniały średnio stu pięćdziesięciu robotników dziennie.
Doktór Gilbert skierował się do pawilonu, na drzwiach którego wielkiemi literam i wymalowany był napis: „Biura“.
Kilkunastu urzędników schylonych nad pulpitami pisało, za kratkami, z małemi okienkami.
Doktór wszedł. — Jeden z urzędników, będący pomocnikiem dyrektora warsztatów, zapytał go czego sobie życzy.
— Potrzebuję pewnego wyjaśnienia, które zapewne będziesz pan w możności dać mi, odrzekł doktór Gilbert.
— Z największą chęcią, o cóż chodzi?
— Chodzi o rzecz bardzo ważną i tajemniczą. Wyjaśnienie, które mi pan dać zechcesz, mam nadzieję pozwoli ją cokolwiek rozświecić.
— I cóż to za sprawa? zapytał pomocnik dyrektora mocno zaintrygowany.
Doktór wyjął notatkę.
— Czy możesz mi pan powiedzieć, komu wydałeś pan przed kilku dniami, trumnę dębową wybitą wewnątrz ołowiem, noszącą numer 987?
— Będzie to bardzo łatwo, panie, gdyż znajdziemy to w naszych rejestrach.
Poczem pomocnik dyrektora zwrócił się do jednego ze swych kolegów.
— Panie Fryderyku, podaj mi proszę rejestr robót stolarskich zbytkowych.
Urzędnik zapytany zdjął rejestr z półki i podał pomocnikowi dyrektora.
Ten otworzył i szukał numeru wskazanego przez doktora Gilberta.
— Oto jest panie, rzekł, numer 987 pod datą 27 lipca.
— Właśnie pod tą datą kupno trumny musiało być uczynione...
— Jak się nazywa osoba która nabyła?
— Fontanelle.
Gilbert nazwisko to zapisał, potem zapytał:
— A czy mogę wiedzieć adres tej osoby?
— Nie ma go.
— Jak to nie ma?
— Adres był niepotrzebny, człowiek ten wziął sam trumnę.
— A zatem niema żadnej innej wskazówki?
— Jest jeszcze jedna...
— Jakaż?
— Trumna wydaną została, mówi uwaga pomieszczona przy obstalunku, w celu inhumacyi w Saint-Port.
Doktór Gilbert zapisał w swej notatce i zapytał znowu.
— Czy mógłbyś mi pan dać jakie szczegóły o tym Fontanelle? — Widziałeś go pan?
— Widziałem go z pewnością, ponieważ musiał zgłosić się do mnie, aby mu wydano trumnę, ale nie pamiętam...
— Nawet starając się przypomnieć?
— Nawet. Osobistość ta nie zostawiła żadnego wspomnienia w moim umyśle.
— Dziękuję panu... — Więc to wszystko czego mogę się dowiedzieć, nieprawdaż?
— Tak, na nieszczęście... chybaby...
— Chybaby Co? zapytał z żywością doktór Gilbert.
— Chyba posługacz magazynu, który wydaje towar klientom, przypomni sobie cokolwiek więcej, co zresztą jest możliwem.
— Bardzo nawet możliwem... Bądź pan zatem łaskaw upoważnić mnie do zapytania posługacza...
— Razem go wybadamy.
Pomocnik dyrektora wyszedł ze swej zakratowanej przegrody, dodając.
— Służę panu.
Doktór Gilbert udał się za swym przewodnikiem do wielkich magazynów, w których znajdowały się stosy trumien wszelkich rozmiarów.
Człowiek jakiś zamiatał magazyn.
— Pommier — zawołał na niego urzędnik, zbliż się tu, mam się ciebie o coś zapytać.
Posługacz zbliżył się do swego zwierzchnika, trzymając czapkę w ręku.
— Czy przypominasz sobie, mówił, żeś wydał 27 lipca trumnę dębową obitą wewnątrz ołowiem, przeznaczoną do Saint-Port?
— O! przypominam sobie wybornie, tak jakby to dziś było.
— Człowiek, który odbierał trumnę, co to był za jeden?
— Jakiś jegomość wcale rigolo, nawet wypiliśmy sobie razem po kieliszku.
— Co rozumiesz przez to słowo rigolo? Zdaje się, że okoliczność kupna trumny, nie nadawała się tak bardzo do wesołości?
— Zaraz panu to wytłómaczę. — Jegomość ów, jak mi mówił, stracił krewnego, który zostawił mu ładny kawał grosza, i przez wdzięczność chciał nieboszczykowi zafundować coś dobrego, z najzdrowsze-
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/129
Ta strona została przepisana.