Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/13

Ta strona została przepisana.

— Czy zapalemy latarnię u wozu? — zapytał Filip.
— Tak jest, dla przejechania wsi... Potem zobaczymy co nam robić wypadnie.
Latarnię zapalili, wóz wyszedł z podwórza, Vendame oddał latarkę oberżystce, siadł na ławeczce z prawej strony swego pana, ściągnął cugle i krzyknął:
— Hop!
Koń młody i silny poszedł szerokim kłusem nie potrzebując bata, odgłos kół rozległ się po bruku wiejskiej ulicy.
Wszystkie domy długiej ulicy Chapelle-en-Serval były zamknięte.
Zaledwie od czasu do czasu, ujrzeć można było smugę światła wydobywającą się przez spaczone okiennice i drzwi szczelnie zamknięte.
Wiatr zawsze gorący, dął coraz silniej.
Odgłos grzmotów stawał coraz częstszy i bliższy.
W krótce minęli ostatnie budynki wioski.
Julian Vendame skierował konia na bok drogi, i wóz toczyć się począł pocichu, po gruncie piasczystym.
— Panie baronie — rzekł do Filipa — teraz zgaś pan latarnię, jeżeli łaska. Na drodze, którą będziemy jechać, nie spokamy ani żandarma, ani strażnika wiejskiego.
— Ależ bez latarni, będziemy jechać na chybił trafił — zauważył pan de Garennes.
— Bądź pan spokojny — odrzekł Julian — wystudyowałem topografię okolicy. Zaręczam, że nie zbłądzimy.
Filip zagasił latarnię.
Vendame bystrym wzrokiem, zdającym się przebijać ciemności, studyował zakręty drogi.
— Poznaję moją drogę. Skręcimy teraz na prawo — rzekł nagle, wstrzymując bieg konia.


V.

Wóz wprawnie kierowany, rzeczywiście skręcił nagle i wjechał na drogę piasczystą, którą kamerdyner Filipa przebywał kilka godzin temu, wracając z Pontarmé do Chapelle-en-Serval.
Droga była ciężką, ale młody koń silne miał nogi. Vendame zresztą oszczędzał go.
— Trzeba myśleć o powrocie — mówił.
Na zakręcie drogi do Baron, improwizowany woźnica, ufając swej pamięci, skręcił bez wahania na lewo, i znalazłszy się na drodze lepiej utrzymywanej, zwolnił cugle koniowi, który też zaraz puścił się szybszym kłusem.
Błyskawica rozjaśniła niebo, jednocześnie prawie dał się słyszeć przedłużony huk grzmotu.
Jasne światło błyskawicy dozwoliło Vendamowi spostrzedz róg lasu, i o kilka kroków na polu gałęź wkopaną, już zwiędłą.
Gałęź ta stanowiła jaden ze znaków.
W tej chwili osadził konia i rzekł:
— Panie, wysiadajmy, jeżeli łaska... Tutaj ma się odegrać pierwszy akt naszej sztuki, komedyi, albo melodramatu, jak kto woli...
Obaj ludzie wyskoczyli na ziemię.
Julian Vendame wziąwszy konia za cugle przy pysku, zaprowadził go polem zoranem trzymając się brzegu lasu. Po kilku minutach uderzył się o drugą gałęź odłamaną od drzewa, końcem dotykającą ziemi.
— No, jesteśmy na miejscu. Teraz chodzi o zapalenie latarki.
— Jakto? światło na otwartem polu? — zawołał pan de Garennes z przestrachem.
— Nie obawiaj się pan niczego.
— Jednakże...
— Powtarzam panu, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Jesteśmy w kotlinie, w której słabe