dać mu zapomnieć, o cierpieniach jakie straszna owa potwarz mu sprawiała.
Raul głęboko był wzruszony.
Oznajmiono, że śniadanie jest gotowe.
Panu de Challins serce gwałtownie zabiło. Miał ujrzeć Genowefę...
Młoda dziewczyna oczekiwała w sali jadalnej.
Oboje zamienili ukłon z chłodną grzecznością, lecz kłaniając się rzucili na siebie spojrzenie pełne miłości, wymowniejsze aniżeli najpiękniejsze słowa.
Po śniadaniu Filip wraz z kuzynem zamknęli się w buduarze, ażeby zająć się pracą, której cel znamy.
Pani de Garennes i Genowefa przeszły do salonu.
Baronowej pilno było pomówić o swym synie z panną do towarzystwa, i wysądować ją w przed miocie przyszłego małżeńskiego z nim związku.
Pragnęła przed końcem jeszcze dnia wypowiedzieć wojnę, i jak się spodziewała, osiągnąć zwycięztwo stanowcze.
Genowefa usiadła przy baronowej, wzięła do ręki książkę rozpoczętą poprzedniego dnia, i zabierała się do czytania głośno, jak to czyniła zwykle po południu.
— Zostaw tę książkę moja droga, rzekła pani de Garennes — później czytać będziemy... Nie ma nic pilnego... Na teraz musimy się zająć czem innem, nieskończenie więcej interesującem jak wszystkie romanse.
— O cóż więc chodzi pani?... zapytała ciekawie Genowefa.
— O ciebie..
— O mnie! powtórzyła młoda dziewczyna spoglądając ze zdumieniem na baronową.
— Tak jest moja śliczna... Czy to cię dziwi?
— Dziwi mnie bardzo, pani.
— Natychmiast zrozumiesz, — chodź tu, siadaj bliżej mnie...
Genewefa przysunęła swoje krzesło do krzesła pani de Garennes.
Baronowa uśmiechając się, wzięła ją za rękę, i nadając głosowi swemu pieszczotliwą intonacyą, zaczęła w ten sposób:
— Nie wiem, moja najdroższa, czy zauważyłaś do jakiego stopnia jesteś dla mnie sympatyczną i jak ja ciebie kocham.
— Wiem, pani, że jesteś dla mnie bardzo dobrą, wyjąknęła młoda dziewczyna, i wierz mi pani, że umiem to ocenić. Nieograniczoną uczuwam wdzięczność, widząc że postępuje pani ze mną nie jak z obcą, niższą, lecz jak z osobą należącą do świata pani, do pani familii... Czuję się tak tu dobrze, jak gdybym była przy mojej matce w Nanteuil-le-Haudoin.
Pani de Garennes, skorzystała z ostatnich słów Genowefy:
— Przy twojej matce... rzekła z żywością. Pragnęłabym wzbudzić w tobie przywiązanie równe temu jakie uczuwasz dla twej matki.
— Uczuwam dla pani wielkie bardzo przywiązanie... Jestem szczęśliwą w jej domu.
— Czy naprawdę?
— Mam nadzieję, że pani o tem nie wątpi...
— A więc moje drogie dziecko, trzeba zostać tu na zawsze, nie trzeba nas nigdy opuszczać, i pozwolić mi kierować twojem serduszkiem.
Genowefa zadrżała.
— Kierować mojem sercem... wyjąknęła niespokojna.
— Mój Boże! ależ tak jest, moje dziecię, jesteś tak młoda, nie znasz świata, nie znasz życia... Ja zaś żyłam długo, widziałam wiele rzeczy, wzrosłam wraz z wiekiem, i chociaż należąca do arystokracyi, nie mogę powstrzymać się od poklaskiwania stopniowemu znikaniu przesądów kastowych... Kiedyś sama myśl tego co nazywają mezaliansem, wywoływała wpośród należących do szlachty, okrzyki zgrozy... Teraz zupełnie co innego i bardzo to sprawiedliwie. Cóż może być naturalniejszego jak zlanie się rozmaitych warstw społecznych? Po cóż żądać od młodej dziewczyny, czarującej pod każdym względem tarczy herbowej, której ona nie posiada? Czyż perspektywa, a nawet powiem pewność szczęścia jakie przynosi człowiekowi zaślubiającemu ją, nie znaczy sto razy więcej, jak zatęchłe pargaminy i długi szereg przodków! Jesteś inteligentną moje drogie dziecię, musisz więc mieć pod tym względem zdanie podobne do mego... Powiedz szczerzę... Wszak zgadzasz się w tem ze mną?
Genowefa zaczerwieniła się odpowiadając:
— Myślę tak jak ty pani, — rzekła drżącym głosem, — że dwa serca czujące do siebie pociąg nie powinny myśleć o nierówności towarzyskiej, urodzenia i rasy...
Mówiąc te słowa Genowefa myślała o Raulu.
— Wybornie! — zawołała baronowa. Cieszy mnie to nieskończenie, nie zadziwisz się słuchając pewnego zwierzenia, które ci mam uczynić.
Genowefa drżeć poczęła.
Niewyraźnie, jakby przez intuicyą zdawała się odgadywać, że jakieś niebezpieczeństwo zagraża jej miłości dla pana de Challius.
Pani de Garennes mówiła dalej.
— Bądź ze mną szczerą, Genowefo.
— Szczerą pani... Szczerą zawsze jestem...
— Wszak syn mój powiedział, że cię kocha, nieprawdaż?
Rumieniec młodej dziewczyny, zastąpiła nagła bladość.
Przeczucia nie omyliły ją... Domyślała się słusznie.
— Tak jest, pani... wyjąknęła... Ale nie uczyniłam nic, przysięgam pani, aby ściągnąć na siebie spojrzenia pana Filipa...
— Ależ nie usprawiedliwiaj się moje drogie dziecię! — zawołała baronowa. — Nie myślę wcale czynić ci wyrzutów! Miłość mojego syna jest prawym hołdem złożonym twej piękności, wdziękom, dystynkcyi! Widząc cię, nie mógł oprzeć się aby ciebie niepokochać. Sympatya jaka się we mnie zrodziła, u niego przyjęła formę miłości. Nie tylko nie widzę w tem nic złego, lecz dumną jestem z dobrego gustu i wyboru Filipa.
— Pani... zaczęła Genowefa.
— Pozwól mi mówić, moja droga. Filip wziął mnie za powiernicę, co dowodzi jakie ma do mnie zaufanie... Przyjęłaś zimno jego wyznanie, wiem o tem... Przypuszczając zapewne, że to tylko kaprys z jego strony, lub co najwyżej chwilowa namiętność, wątpiąc jeszcze być może o prawości jego zamiarów, zakazałaś mu wspominać sobie o miłości... Czy to prawda?
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/131
Ta strona została przepisana.