— To prawda pani.
— Zamiast uczuć się obrażonym twemi słowami, Filip pokochał cię jeszcze więcej, znalazłszy w tobie taką stałość zasad, godność, tak rzadko spotykające się w naszych czasach, przyznał, że nietylko jesteś najpiękniejszą z młodych dziewcząt ale zarazem i najczystszą, najcnotliwszą.
— Oh! pani...
— Tylko bez fałszywej skromności! Opinię mojego syna podzielam w zupełności. — Zwierzył się ze wszystkiego przedemną, — ze swej miłości i ze swych nadziei.
— Swych nadziei! przerwała Genowefa poruszywszy się nagle...
— Bezwątpienia.
— Lecz przyznałaś pani sama przed chwilą, że zakazałam mówić mu o miłości...
— I dodałam zarazem, że twój zakaz zwiększył tylko jego miłość. — Koniec końcem, drogie moje dziecię, ma on nadzieję i ja mam ją także, że przyjmiesz łaskawie prośbę, której jestem pośredniczką... Filip jestto człowiek poważny, zastanawiający się, niepodobny wcale do dzisiejszych młodzieńców w jego wieku, niezdolnych prawie bez wyjątku do przywiązania szczerego i trwałego. Kocha cię bez pamięci, w tobie on złożył nadzieje całego życia, nadzieję przyszłości. Nie skażesz na rozpacz, tego którego jedyną zbrodnią, że ciebie uwielbia! Musisz nazywać mnie swoją matką i upoważnić do powiedzenia memu synowi, że zezwalasz przyczynić się do je go szczęścia i nazwisko Vendame zamienić na tytuł baronowej de Garennes.
Genowefa przycisnęła ręką serce, aby powstrzymać bicie, które ją dusiło.
Co miała powiedzieć?
Co mogła odpowiedzieć?
Wszak ona sama błagała Raula, aby nie wyjawiał swej miłości nikomu na świecie.
Wyznać miłość dla pana de Challins, byłoby to ściągnąć na siebie nienawiść pani de Garennes; wypędziłaby ją może, tak jak margrabina de Brennes.
Ale czyż podobna zamilczeć? Milczenie ściągnęłoby podejrzenie, i otworzyło wolne pole do przypuszczeń.
A jednak za jakąbądź cenę trzeba było wyjść z tak fałszywego i przykrego położenia.
— Czekam, rzekła baronowa.
— Oh! pani, wyjąknęła Genowefa, jak mi trudno odpowiedzieć jej.
— Dla czegóż?
— Żądanie pani, jest dla mnie zaszcytem, wielkim zaszczytem, nieoczekiwanym, lecz ono mnie smuci, męczy...
— Jakto moja mała, czyż Filip miałby być tobie wstrętnym?
— Wstrętnym!.. Oh! nie pani... wcale nie... Ale pan Filip należy do wielkiej familii, a ja jestem córką prostych chłopów.
— Ależ to nie może być przeszkodą... Wszak tylko co porozumiałyśmy się wybornie w sprawie mezaliansów... Wszak sama powiedziałaś, że dwa kochające się serca nie powinny zwracać uwagi na nierówności towarzyskie, rodu i stanowiska.
— Tak jest, to prawda, powiedziałam to...
— Powiedziałaś ale nie myślisz tak?
— Myślę tak zawsze... W teoryi nie ma nic sprawiedliwszego... Ale rzeczywistość przeraża mnie... Czyż dziecię nizkiego pochodzenia, może znaleść miejsce w szlacheckiej rodzinie?
— Niewątpliwie, jeżeli ta rodzina sama pierwsza występuje i niczego nie pragnie więcej jak adoptować to dziecię.
— Błagam panią nie nalegaj. — Sprawiasz mi pani cierpienie...
— A więc powtarzam, Filip jest tobie wstrętnym!..
— Mam dla niego szczerą przyjaźń... Ale nie mogę zostać jego żoną.
— Dla czego?
Genowefa zarumieniła się znowu, spuściła oczy i milczała.
— Milczysz! zawołała pani de Garennes. — Jest więc coś do czego nie ośmielasz się przyznać. Pomiędzy moim synem a tobą, jedna tylko może być przeszkoda... inna miłość! Czyż nie jesteś wolną; Oddałaś już komu swoje serce?
Genowefa słabym głosem odpowiedziała:
— Tak, pani...
— Kochasz kogoś?..
— Z całych moich sił, i jakkolwiek przykremi stać się mogą dla mnie skutki mej odmowy, nie mogę jednakże przyjąć tak wielkiego zaszczytu, jakim jest wejście do familii pani baronowej... Przebacz mi pani, wszak widzisz, że w tem są tylko pozory niewdzięczności... Bądź pani wyrozumiałą dla mnie taką jakąś była dotychczas, i racz zatrzymać mnie przy sobie, jako najpokorniejszą, najbardziej oddaną, kochającą i najwdzięczniejszą z twoich podwładnych.
Genowefa ostatnie słowa wymówiła z egzaltacyą.
Pani de Garennes, komedyantka pierwszej wody, udawała zasmuconą, lecz nie zirytowaną, i wziąwszy młodą dziewczynę w swoje objęcia, rzekła:
— Uspokój się moja śliczna!.. Naturalnie nie myślę bynajmniej rozstawać się z tobą i chcę ażebyś zawsze mnie kochała... Zresztą nie ma nic straconego... Liczę że czas wyleczy cię z tej miłości, która nie może być tak bardzo poważną...
— Ah! pani, miłość ta to moje życie! przerwała Genowefa... jeżeliby trzeba jej się wyrzec... umarłabym...
— Tak się to mówi! rzekła baronowa uśmiechając się. — Dni upływają, miłość przechodzi, a jednak nic to nie szkodzi na zdrowie. Miłość twoja przejdzie.
— Nigdy!
— Złudzenie osiemnastoletniej dziewczyny.
— U mnie pani, pewność...
— Kogoż więc tak kochasz, lub zdaje ci się, że kochasz tak silnie? Młodego człowieka z twej wioski zapewne? Biednego tak jak ty?
— A choćby tak było, pani, odwaga i praca wyrównywają bogactwu...
— No dalej, zwierz mi swą tajemnicę.
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/132
Ta strona została przepisana.