Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/134

Ta strona została przepisana.

że przeniósł się do Paryża ucieszyła go, ponieważ zwolniła go do odbywania podróży do Morfontaine.
Nazajutrz wcześnie udał się do hotetu du Louvre i zapytał o doktora Gilberta. Wskazano mu jego mieszkanie.
Brat Maksymiliana przyjął go serdecznie.
— No cóż, młody mój przyjacielu zapytał go, jakże idą twoje interesa? Wiem, że przez dwa dni nie wiele mogliście zrobić, a jednak chciałbym z tobą pomówić jak można najprędzej, potrzebuję bowiem wiedzieć, jak zostałeś przyjęty przez swoją ciotkę.
— Zostałem przyjęty w sposób, który rozchwiał wszelkie podejrzenia jakieś pan zrodził w moim umyśle, i które będziesz pan sam musiał uznać za niesprawiedliwe?
— Doprawdy? rzekł doktór ironicznym cokolwiek tonem.
— Niewątpliwie.
— I na czemże opierasz twoje przekonanie?
— Na tem co zaszło pomiędzy ciotką moją i mną.
— Opowiedz mi szczegółowo, osądzę...
Raul opowiedził pobieżnie to, co już wiemy.
Doktór Gilbert, słuchał uważnie, bardzo był zadziwiony tem, co Raul opowiadał.
— A więc rzekł po wysłuchaniu do końca opowiadania, kiedy prosiłeś twego kuzyna Filipa aby się podjął twojej obrony przed sądem przysięgłych, nie okazał się zadziwionym, ani zmięszanym?
— Ani jedno, ani drugie... Oświadczył mnie, że obronę mej sprawy, uważa nietylko za akt przywiązania i sympatyi, ale jako obowiązek... dodał nawet słowa mniej więcej następujące: Zarzuty jakie na tobie ciążą, daleko więcej są pozorne, aniżeli rzeczywiste... Jestem pewny uczynić cię tak białym jak śnieg, gdyż nakoniec twoja niewinność jest widoczną! Dla czegóż ciebie oskarżają, a nie mnie, ponieważ jeżeli jesteś niewinnym, a jesteś nim, musi być inny winowajca, któremu zbrodnia korzyść przynosiła, a na zbrodni ja korzystałem zarówno jak i ty, ponieważ obaj jesteśmy spadkobiercami naszego wuja. A zatem kuzynie, tak dla mnie jak i dla ciebie koniecznem jest wszystko na jaw wyprowadzić!..
— On to powiedział! zawołał Gilbert.
— Prawie temi słowami, powtarzam panu, które w każdym razie ściśle myśl jego tłómaczą.
— Koniec końcem, cóż zakonkludował?
— Toż samo co i pan, że urządzono szatańską machinacyą aby mnie zgubić.
— I cóż według niego, powodowało tymi, którzy pragnęli twej zguby.
— Chęć zemsty... nienawiść.
— Twierdziłeś, że nie masz wcale nieprzyjaciół.
— Tak sądziłem. — Na nieszczęście widocznem jest, że mi się tylko tak zdawało.
— Czyżbym się miał tak całkiem, pomylić, mówił Gilbert ze zwątpieniem.
— Jestem najmocniej o tem przekonany — odrzekł Raul. — Zresztą będziesz pan miał tego dowód.
— Jakim sposobem?
— Osądzisz pan wkrótce własnemi oczami mego kuzyna Filipa.
— Czyżby chciał się ze mną widzieć?
— Tak.
— Czegóż chce odemnie?
— Pragnie, żebyś go pan oświecił.
— W jakim przedmiocie?
— Wiedząc że byłem podle spotwarzony, chce wraz z panem zbadać źródło tych denuncyacyi...
— To dobrze, zobaczę go.
— Kiedy?
— Zaczekaj proszę, aż ja sam oznaczę właściwą chwilę.
— Będę czekać doktorze.
— Czy twój kuzyn Filip mieszka razem z matką?
— Nie. Ma własne mieszkanie na ulicy Assas.
— Czy bywałeś u niego?
— Byłem dwa albo trzy razy.
— Trzyma służącego?
— Naturalnie.
— Jakże się on nazywa?
— Julian.
— Czy ma rude włosy?
— Ależ bynajmniej, ciemne czy też czarne, nie pamiętam już dobrze, ale w każdym razie nie rude.
— Łatwo zmienić kolor włosów, poszepnął doktór Gilbert, później rzekł głośno: Ten Julian czy jest wysokiego wzrostu?
— Prędzej wysoki aniżeli nizki.
— Mina wieśniaka?
— O co do tego to nie, — nic chłopskiego, ani w twarzy ani w postawie... Ma fizyonomię Frontina. — Po cóż, u licha, wypytujesz mnie pan o to?
— Potrzebowałem pewnych wyjaśnień...
— Wątpisz pan jeszcze?
— Nie, — odrzekł Gilbert bez najmniejszego przekonania. — Zarówno jak ty i jak twój kuzyn, wierzę, że jakiś nieznany nieprzyjaciel chciał ciebie zgubić; zajmuj się więc bez przerwy ułożeniem silnych podstaw obrony... ja z mojej strony pracować będę również, i kiedy nadejdzie stosowna chwila, zakomunikuję twemu obrońcy rezultat mej pracy... Idź więc moje dziecko, a do widzenia niedługo.
Raul wyszedł z hotelu Louvre i udał się do swej ciotki.
Doktór pozostawszy sam, zapytał siebie:
— Czyżby to istotnie było możliwem, abym się do tego stopnia omylił, i żeby moje podejrzenia miały być nie słuszne? Raul miałby naprawdę być ofiarą zemsty? To jest nieprzypuszczalnem... A jednak gdyby tak było? — Potrzebuję mieć więc pewność i zbadać rzecz do gruntu... Człowiek o czerwonych włosach musiał zostawić jakiś ślad po sobie gdzieindziej oprócz w warsztacie stolarskim rzedsiębiorstwa pogrzebowego, — ślad ten odszukać muszę.
Gilbert wyszedł z hotelu, wsiadł do fiakra na place Royale i kazał się zawieść na dworzec Północny i tam zażądał biletu do stacyi Survilliers.
Przybywszy do stacyi, wsiadł do powozu idące go do Morfontaine, lecz przejeżdżając przez wioskę a Chapelle-en-Serval, wysiadł i piechotą udał się do Pontarmé.


XXI.

Filip de Garennes tegoż samego dnia jak zwykle udał się do matki przed godziną śniadania.
Baronowa oczekiwała go z niecierpliwością.
— Chodź... — rzekła biorąc go za rękę i wciągając go do swego pokoju. — Chodź prędko!!
Rysy twarzy wzburzone pani de Garennes, po-