O trzy kwadranse na dziewiąty, zaopatrzony w małą walizkę, zawierającą cokolwiek bielizny, wszedł do sali pasażerskiej, gdzie Filip i Julian Vendame już się znajdowali.
Dwaj krewni podali sobie ręce.
Julian z uszanowaniem ukłonił się młodemu człowiekowi.
Raul przypomniawszy sobie jedno pytanie zadane przez doktora Gilberta w przedmiocie kamerdynera, patrzał na niego przez kilka sekund z uwagą.
Wynikło ztąd przekonanie coraz silniejsze, że doktór się mylił.
Vendame zabrał walizy i wsiadł do wagonu drugiej klasy, podczas gdy kuzynowie zajęli miejsce w przedziale pierwszej klasy.
Pociąg ruszył.
Trzy kwadranse później zatrzymał się na stacyi, na której oczekiwał dyliżans odwożący podróżnych do Morfontaine.
Raul i Filip usiedli we środku, Julian zajął miejsce na ławce kabryoletu obok konduktora. — Dyliżans ciężko ruszył z miejsca.
Zatrzymuje się on na kilka minut, jak wiedzą czytelnicy, przed oberżą pod „Białym Koniem“ w Chapelle-en-Serval.
Oberżystka wyszła na próg domu, aby pogawędzić z konduktorem.
Widząc dyliżans zatrzymujący się przed oberżą, gdzie umieścił swój wóz, i widząc oberżystkę — która mu usługiwała, Vendame nie był w stanie zapanować nad okazaniem niespokojności, a raczej strachu.
Zapominając, że w niczem teraz nie jest podobny do handlarza zboża, o wieśniaczej powierzchości i czerwonych włosach, machinalnie odwrócił głowę.
Filip również nie spodziewał się tego zatrzymania się, przed oberżą pod „Białym Koniem“, gdzie spotkał się z Vendamem i jadł z nim kolacyę.
Pochylił głowę na portfel, który trzymał na kolanach, wyjął z niego jakiś papier i zaczął starannie go odczytywać, odwracając się tyłem do drzwiczek dyliżansu.
Pan zarówno jak i jego lokaj, wtedy dopiero odzyskali swobodę umysłu, kiedy konduktor usiadł napowrót na koźle, zaciął konie, które ciężkim i nierównym kłusem poszły drogą ku Morfontaine.
— Do licha rzekł do siebie Julian, straszna to zuchwałość ten przyjazd w tę okolicę!! Nie jestem wcale bojaźliwym, a jednak sam nie ośmieliłbym się na to nigdy! Pan baron nie wątpi o niczem. Słowo honoru, jego pewność siebie, zdumiewa prawdziwie!! Aby się tylko to nam udało.
Doktór Gilbert od czasu ostatniego widzenia się z Raulem czasu nie tracił.
Przyjazd Filipa i jego służącego do Morfontaine, powinien, jak sądził, dostarczyć mu sposobności zdemaskowania prawdziwych zbrodniarzy.
Jeżeli to co zamierzył nie doprowadziłoby do żadnego rezultatu, wyprowadziłby z tego przekonanie, że Raul de Challins padł istotnie ofiarą jakiejś tajemniczej zemsty.
W takim razie pozostawałaby tylko jedna droga, cofnąć się do źródła potwarzy, co w ostatecznym razie uczynić sobie obiecywał.
Gilbert powrócił do Pontarmé do wdowy Magloire.
Ztamtąd udał się na nowo do Chapelle-en-Serval, do oberży pod „Białym Koniem“.
Rozmawiał długo z obiema kobietami, dając im wskazówki bardzo ścisłe.
Oczekując panów de Gerennes i de Challins z niecierpliwością, zachowywał, nietylko pozornie, lecz w rzeczywistości spokój zupełny, i tę niezachwianą zimną krew, nadającą mu tak wielką siłę.
Około dziesiątej wyszedł z Kwadratowego domu i aby uspokoić ogarniającą go niecierpliwość przechadzał się po parku w towarzystwie Agry i Nella.
W miarę jak czas upływał, kierował swe kroki
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/149
Ta strona została przepisana.