Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/153

Ta strona została przepisana.

wskazówki, które pozwalają, panu odkryć gdzie się to dziecię ukrywa.
— Wskazówki te są bardzo niewystarczające. Wiem, że jest na świecie pewna kobieta, która byłaby w stanie mnie poinformować... kobieta ta jest teraz bardzo chora i znajduje się w Ameryce, czekam aż mowę odzyszcze, aby się dowiedzieć, czy pan na de YVdans, pańska kuzynka, żyje jeszcze i gdzie się znajduje. Odpowiedź mają mi przysłać telegramem. Tymczasem powróćmy do tego, co nas zajmuje. — Przypuszczam tak jak i pan, że jakiś tajemniczy wróg istnieje rzeczywiście... Przypuszczam, że pan de Vadans, w skutek kaprysu konającego, schował testament w jakiejś skrytce nie do odszukania... Dokonać trzeba nowych poszukiwań; ale przedewszystkiem zająć się musimy człowiekiem o czerwonych włosach... Tak jak i wy śledziłem ślady tej osobistości, która przybrała nazwisko Fontanelle, w zakładach na ulicy Chemin-Vert... ślad ten doprowadził mnie do Pontarmé, do oberży pod „Białym Koniem“, gdzie udamy się razem, i tam przekonacie się, tak jak i ja, że tu właśnie ślad jego ginie.
Nie bez przyczyny doktór Gilbert wspomniał o Pontarmé, i stwierdził ukazanie się tam człowieka o czerwonych włosach i jego wspólnika, — powód ten wkrótce poznamy.
Mówił dalej:
— Zresztą panie de Garennes, zakomunikuję panu wszystkie moje notatki które zebrałem. — Dołączysz je pan do swoich akt.
— Spodziewam się — rzekł Filip — odnaleźć ślad zagubiony przez pana w Pontarmé.
— Jakim sposobem? zapytał doktór Gilbert.
— Cofając się do początków delacyi... nie ma wątpliwości, że pochodzi ona od tego człowieka, nieprawdaż? i że w okolicy placu Saint-Sulpice, on właśnie rozpuścił pogłoski potwarcze, szybko rozszerzone, i które wywołały listy anonimowe adresowane do sądu.
— Sposób ten powinien być dobry w istocie, rzekł doktór.
— Jest nim nie wątp pan, oczekuję po nim jaknajlepszych rezultatów.


XXX.

— Czy nie mógłbyś pan, mówił dalej Filip ponieważ sędzia śledczy nadał panu w tem wszystkiem władzę niemal dyskrecyonalną, prosić go, o zakomunikowanie mnie listów anonymowych, i wyjaśnień zebranych przez policyę, dotyczących punktu wyjścia pogłosek potwarczych w okolicy placu Saint-Sulpice.
— Z największą chęcią! odrzekł doktór Gilbert, pójdziemy razem zobaczyć pana Galtier, i bez wątpienia otrzymamy to czego pan sobie życzysz.
Rozmowa powyższa trwała dość długo.
Doktór zaproponował przechadzkę po świeżem powietrzu.
Propozycya ta przyjętą została z pośpiechem, i wszyscy udali się do parku w oczekiwaniu godziny obiadu.
Na zakręcie alei spotkano Juliana Vendama przechadzającego się, a raczej wiernego nałogowi szpiegowania, oddającego się topograficznym studyom własności.
Ukłoniwszy się z uszanowaniem, chciał odejść.
Gilbert zatrzymał go gestem i rzekł tonem dobrodusznym:
— Zapowiedziałem Wilhelmowi, aby pilnował, żeby na niczem ci nie zbywało, mój przyjacielu... Spodziewam się, że zastosowano się do moich poleceń...
— Dziękuję panu doktorowi, p. Wilhelm jest dla mnie bardzo uprzejmy, odrzekł Julian.
— To dobrze.
Powiedziawszy te słowa Gilbert, odszedł z dwoma kuzynami.
Vendame udając się w inną stronę myślał:
— Ten stary wcale mi się nie podoba!! Jego wzrok sięga aż do żołądka, jak świder, wcale to nie przyjemne!
Jednocześnie doktór Gilbert mówił do siebie:
— Nikczemną ma fizyonomią ten chłopak, minę skrytą, oczy nie szczere! Musi to być łotr najgorszego gatunku.
Odwracając się zaś do Filipa, dodał głośno:
— Bardzo przyzwoicie wygląda pański kamerdyner, baronie! Czy oddawna służy u pana?
— Od dwóch lat.
— Jestem pewny, że musisz być pan z niego zadowolony.
— Mogę tylko pochwalić go pod każdym względem.
Przechadzka się przedłużała, lecz przestano zajmować się Julianem.
O wpół do siódmej dzwon oznajmił obiad.
Doktór Gilbert wraz z gośćmi udali się do sali jadalnej. Obiad przeciągnął się do późnej nocy, poczem doktór zaprowadził młodych ludzi do przeznaczonych dla nich pokojów.
Vendame znajdował się w pokoju pana de Garennes, oczekując jego rozkazów.
Gospodarz domu życzył kolejno dobrej nocy obu kuzynom, zapowiedział im, ażeby byli na nogach bardzo wcześnie, i oddalił się.
Filip pozostał sam z Julianem.
Temu ostatniemu pilno było rozpocząć wypytywać swego pana.
— No i cóż panie baronie? zapytał.
— Cicho! rzekł baron z żywością — ani słowa tutaj!.. Jedno tylko pytanie...
— Jakie?
— Czy, kiedy chodziłeś w stronę placu Saint-Sulpice, ażeby rozpuścić pogłoskę o otruciu hrabiego de Vadans, miałeś na głowie czerwoną perukę?
— Tak panie baronie.
— To dobrze. — Jutro pójdziemy do Pontarmé, pójdziesz razem z nami.
Julian chciał odpowiedzieć...
— Cicho! powtórzył Filip, kładąc palec na ustach... Mogą nas podsłuchiwać... Każda rozmowa byłaby nierozsądkiem.
Lokaj był posłusznym i odszedł do małego pokoiku dotykającego do pokoju swojego pana.
Filip położył się ogarnięty niepokojem, przechodząc w umyśle wszystkie najdrobniejsze słowa zamienione z doktorem Gilbertem.
Raul zasnął myśląc o Genowefie.