zmęczoną, jak gdybyś zrobiła długą drogę piechotą?
— Tak panie.
— Doświadczasz jakiegoś jakby stężenia w muskułach, które utrudnia wszelkie ruchy, aby nie powiedzieć, że je czyni niemożliwemi.
— To właśnie uczuwam panie.
Doktór Loubet kręcił głową z uroczystym wyrazem twarzy.
— Hm, hm, bardzo dobrze uczyniono wzywając mnie. — Jesteśmy wobec rozwijającej się choroby serca, która zaczyna się z niezwykłą gwałtownością i groźnemi symptomatami. — Pomimo to nie należy się przerażać! Na szczęście jestem tu, moje dziecię!! Będę walczył energicznie i chorobę zwyciężymy.
— Niemasz pan żadnej obawy, doktorze?
— Najmniejszej kochana pani... jeżeli tylko wykonane zostaną z całą ścisłością moje zalecenia.
— Zostaną wykonane, nie wątp pan o tem, doktorze!
— W takim razie odpowiadam za wszystko.
— Cóż więc trzeba robić?
— Napiszę receptę.
Stary doktór wyjął z kieszeni notatkę i na jednej z kartek napisał ołówkiem kilka słów.
Baronowa przyglądając się piszącemu, z trudnością mogła powstrzymać ironiczny uśmiech pod noszący kąty jej ust.
— Będziemy działać energicznie!! rzekł doktór podpisując receptę. Użyjemy digitaliny... Aptekarz przyrządzi według tej oto recepty miksturę, której panienka będzie brać łyżeczkę od kawy co wieczór w szklance ocukrzonej wody, przed położeniem się do łóżka.
— Digitalina! powtórzyła baronowa z wybornie odegranem zadziwieniem.
— Tak jest pani.
— Ależ to jest trucizna, doktorze!
— Tak jest pani, nawet gwałtowna trucizna?
— I pan ją zapisujesz?
— Niewątpliwie... Trucizna ta zadana w wielkiej dozie, sprowadza chorobę serca śmiertelną, prawie piorunującą, kiedy zaś jest dawaną w małych dozach, staje stanowczym antydotem przeciwko chorobom serca, nie powstałym z powodu jej zażycia... Jest to jeden z tych fenomenów, jakich trucizny roślinne wiele dają przykładów... Oto recepta pani baronowo... Poślij pani zaraz do apteki.
— Żadnych innych szczególnych poleceń nie dajesz pan temu kochanemu dziecku.
— Żadnych — niech w niczem nie zmienia swoich przyzwyczajeń, używa cokolwiek ruchu, lecz niech się nie męczy... Dodam, że należy podczas tych upałów unikać chłodów wieczornych, które bardzo się dają uczuwać nad brzegami Marny.
— Bądź spokojny doktorze, Genowefa nie będzie wychodzić wieczorem, nawet do parku.
— Tego właśnie potrzeba. — Zachowując pewną ostrożność, wyleczenie jest pewnem.
— Co za szczęście! tak ją kocham tę małą!
I pani de Garennes nachylając się nad młodą dziewczyną, pocałowała ją w czoło.
Genowefie po ustach przemknął blady uśmiech.
— Dziękuję pani, wyszeptała — jesteś pani dobrą.
— Pani baronowo, rzekł stary doktór, składam pani moje uszanowanie...
— Kiedy znowu przyjdziesz doktorze?
— Wkrótce, aby ocenić skutek mojego lekarstwa. Do widzenia panienko.
Pan Loubet wyszedł w towarzystwie baronowej odnoszącej receptę.
Oboje weszli na korytarz łączący pawilon z głównym korpusem domu.
— Doktorze, teraz kiedy ona nas usłyszeć nie może, powiedz mi, jak ją naprawdę znajdujesz... rzekła pani de Garennes.
Doktór poruszył głową, odpowiadając:
— Bardzo chora... bardzo...
— Ależ nie ma niebezpieczeństwa?
— Ehe! Pomimo energicznej kuracyi, nie zadziwiło by mnie wcale, gdyby hypertrophia szybszą była od nas.
— A wtedy?
— Ba! wtedy nastąpiłaby śmierć.
— Jakto, doktorze, tak więc myślisz! zawołała baronowa.
— Ja tak nie myślę... ale się obawiam... Jeżeliby zdarzyło się coś nowego, anormalnego, przyślij pani po mnie natychmiast.
— Dziękuję ci doktorze.
— Poślij pani do apteki, i dziś wieczór daj jej jedną łyżeczkę...
— Licz pan na moją akuratność.
— Do widzenia, pani baronowo.
— Do widzenia doktorze.
Lekarz poszedł.
Pani de Garennes zawołała służącego, dała mu receptę, i posłała do wiejskiej apteki, aby spreparowano miksturę.
Wracając do pawilonu mówiła sobie:
— Bardzo naiwny ten stary doktór, ale ta jego naiwność odda nam niesłychane usługi. — Dzięki jemu, możemy teraz działać bez najmniejszej obawy. — Cokolwiek się stanie, żadne podejrzenie nas dotknąć nie może. Wszak doktór właśnie digitalinę przepisuje jako lekarstwo! A więc, jeżeli przypadkiem śmierć cokolwiek zbyt nagła Genowefy, zadziwiłaby kogo, i jeżeliby sprawiedliwość wdała się w te rzeczy, recepta doktora Laubet wszystko tłómaczy.
Tak monologując, baronowa, weszła do pokoju swej panny do towarzystwa.
Młoda dziewczyna czuła się cokolwiek lepiej i mogła udać się do salonu, gdzie haftowała, oczekując godziny obiadowej i myśląc o swym ukochanym Raulu.
Służący powrócił ze wsi, przynosząc miksturę przepisaną przez doktora wraz z receptą.
Wręczył to wszystko pani de Garennes w obecności Genowefy.
— Ja sama będę cię pielęgnować, moje drogie dziecko, — rzekła do niej baronowa. — Co wieczór przyrządzę ci lekarstwo. — Nikomu tego nie powierzę.
Genowefa odpowiedziała z uśmiechem:
— Dzięki pani dobroci, role będą całkiem zmienione... Ja jestem u pani na służbie, a tymczasem pani mnie będzie usługiwać...
— Wszak wiesz moja mała, jak ja cię kocham... Szczęśliwą jestem postępować z tobą tak jak matka z ukochaną córką by postępowała.
Panna do towarzystwa spojrzała z niewypowie-
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/159
Ta strona została przepisana.