baronowa. — To zwykłe Genowefa przewracała rozbolałą głowę po po duszce.
— Nw! — mówiła dalej w myśli To nie może być jeszcze rozwiązanie, kryzys.
I nędznica oczekiwała przez kilka chwil, milcząca, z oczami wpatrzonemi w twarz młodej dziewczyny wykrzywioną boleścią.
Wkrótce Genowefa wydała głębokie westchnienie, drżenie ciała uspokoiło się.
— Trochę mi lepiej... wyszeptała prawie niedosłyszanym głosem.
— Za chwilę będziesz się czuła zupełnie dobrze, moje dziecię.. odrzekła pani de Garennes. Staraj się zasnąć prędko...
Nachyliła się nad głową dziewczęcia męczennicy, i złożyła na jej czole judaszowski pocałunek, poczem wyszła z pokoju.
Po długiej nocy, podczas której straszne senne marzenia, jakby zmora dusiły ją, przerywając co co chwila gorączkowy sen. — Genowefa wstała, znużona, czując się jakby zbitą.
Wstała późno, bledsza znacznie i słabsza aniżeli dnia wczorajszego, oczy miała zapadłe i szeroko podsiniałe.
Jednakże siłą woli zwalczyła ten stan strasznego osłabienia, uczesała włosy i ubrała się staranniej niż zwykle.
Raul miał przybyć, i biedne dziewczę starało się ukryć widoczne na twarzy ślady cierpienia.
Poszła do pani de Garennes, która ujrzawszy ją zawołała:
— Ah! moje dziecię, jakże dobrze wyglądasz dziś rano, i jaka jesteś piękna! Dobrze spałaś w nocy, nieprawdaż? Czujesz się silniejszą zapewne?
— Tak pani, cokolwiek silniejszą, — odpowiedziała Genowefa z bladym uśmiechem.
Głos jej drżący, zaledwie dający się usłyszeć, kłamstwo zadawał słowom.
Baronowa udała, że się na tem nie spostrzega, i odrzekła:
— Będziemy mieli prześliczny dzień. — Słońce weszło wspaniale na czyste niebo... Popołudniu będzie gorąco... Skorzystamy z tego, aby cię rozweselić moje dziecię... Czujesz się w stanie przejść przez park? Pójdziemy oczekiwać mego syna i siostrzeńca przy furtce wychodzącej na brzeg Marny.
— Oh! dobrze pani, — rzekła z pośpiechem Genowefa, którą ożywiała myśl o Raulu. — Czuję sę w zupełności zdolną do tej podróży...
— A więc za chwilę pójdziemy. — Pójdę dokończyć mojej tualety i za dziesięć minut powrócę.
Te dziesięć minut wydawały się bardzo długie młodej dziewczynie.
Nakoniec pani de Garennes ukazała się w kapeluszu ogrodowym na głowie i parasolką w ręku.
— Chodź, droga mała rekonwalescentko, rzekła podając ramię Genowefie. — Zbliża się chwila w której pociąg z Paryża stanie na stacyi i wysiądą z niego Filip i Raul. — Czas już iść. — Oprzej się na mnie.
— Dziękuję pani... Czuję, że będę mogła iść sama... Zdaje mi się, że jestem już zupełnie zdrowa.
— Tak być powinno.. Przedewszystkiem nie byłaś tak bardzo chora, a zresztą, przecież doktór Loubet jest znakomitym lekarzem.
— Podziękuję mu za jego starania.
— Weź parasolkę od słońca.
— Ten wielki kapelusz zasłoni mnie dostatecznie.
Genowefa włożyła słomiany kapelusz zawieszony w przedsionku, ubrany niebieskiemi wstążkami.
Pod szerokiemi skrzydłami tego kapelusza, ładna jej twarzyczka wydawała jeszcze bledszą i bardziej wychudłą.
Jednakże radość powróciła jej siły. Szczęście jak gdyby galwanizowało to biedne ciało podkopane trucizną.
Obie kobiety wyszły z willi i przeszedłszy wśród trawników, ścieszką wysadzoną kwiatami, weszły na drogę zacienioną wielkiemi drzewami parku.
Kiedy Genowefa uszła sto kroków zaledwie, spostrzegła, że zbyt wiele rachowała na swoje siły.
Chodzenie sprawiało jej palpitacye tak bolesne, że zmuszoną była zwolnić kroku.
Pani de Garenne spostrzegła, że Genowefa słabnie.
— Oprzejże się na mojem ramieniu, moje drogie dziecię, rzekła.
— Nie, dziękuję pani... To przejdzie... cokolwiek tylko osłabienia. — Już mi lepiej.
I młode dziewczę wzywając na pomoc całą swoją energię, zdołało się dowlec aż do furtki wychodzącej na brzeg rzeki.
Baronowa wyjęła z kieszeni pęk kluczy wybrała jeden i drzwi otworzyła.
Znalazły się na drodze służącej do holowania statków.
Prześliczna murawa szmaragdowej zieloności, zasiana stokrotkami i żółtemi kwiatkami, okrywała brzegi rzeki.
Cokolwiek niżej, w pobliżu spokojnego łożyska Marny, janowiec okryty kwiatami kołysał się pod powiewem wiatru łagodzącego upał.
— Usiądźmy tu sobie moja mała, — rzekła pani de Garennes, wskazując parasolką na murawę. — Tu zaczekamy na naszych gości, zobaczymy ich przybywających z daleka i niedozwolimy im okrążać drogą do głównego wejścia...
Genowefa ciężko oddychająca, nie mogła już dłużej utrzymać się na nogach.
Upadła na trawę, baronowa zajęła przy niej miejsce.
Niebo było cudownej czystości, powietrze napojone wonią roślin i kwiatów.
Woda przezroczysta płynęła spokojnie, wśród janowca, wydając monotonny odgłos.
Młoda dziewczyna siedząc, mogła swobodniej odetchnąć, a niepohamowane bicie serca uspokoiło się.
Oczy jej zwrócone były bez przerwy na drogę na której Raul i Filip ukazać się mieli. Przyjemne uczucie bliskiego szczęścia ogarniało jej duszę.
Nagle strasznie zbladła, później zaczerwieniła się; rękę wyciągnęła w kierunku jednego punktu horyzontu; — pomimo znacznej odległości poznała pana de Challins i jego kuzyna. Słabym głosem wyszeptała:
— Otóż oni tam idą...
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/166
Ta strona została przepisana.