— Proszę wejść, rzekła, podnosząc się, nawpół jeszcze śpiąca.
Pani de Garennes weszła:
— Oh, przebacz pani, wyjąknęła Genowefa, już jest tak późno, a ja jeszcze spałam.
— Pozostań w łóżku moje dziecię, rzekła baronowa z żywością. — Przyprowadzam ci doktora.
Istotnie, doktór Loubet, wezwany przez panią de Garennes, pozostał nieco w tyle.
Wszedł i zbliżył się do łóżka, na którym leżała panna do towarzystwa.
Od razu uderzyła go dziwna zmiana w twarzy młodej dziewczyny.
Wziął rękę zwieszoną po za łóżkiem, badał arteryę, zauważył silną gorączkę.
— Więc nie czujesz się lepiej moje dziecię? rzekł.
— Nie wiele lepiej, panie doktorze.
— A palpitacye?
— Nie ustały, — a nawet coraz są częstsze.
— Zawsze takie bolesne?
— Zawsze.
— Czy objawiają się peryodycznie, o tych samych mniej więcej godzinach.
— Zdaje się, że tak.
— A po zażyciu lekarstwa?
— Zdwajają się.
Stary lekarz przez chwilę siedział zamyślony.
Pani de Garennes z oczami wlepionemi w niego, usiłowała odgadnąć myśli.
Ponieważ milczał ciągle, zapytała
— Cóż o tem myślisz doktorze?
— Myślę, że należy na kilka dni wstrzymać się z dawaniem mikstury.
Baronowa zadrżała.
Przerwać dawanie lekarstwa, znaczyłoby to powstrzymać zadawanie trucizny.
A tem samem, dać czas doktorowi Gilbertowi do czynienia poszukiwań i odszukania może Genowefy! Nakoniec groziło to przegraniem partyi, tak zuchwale rozpoczętej, a której rezultat ostateczny zdawał się być niewątpliwym...
Doktór mówił dalej:
— Jeżeli pojutrze boleści się nie zmniejszą, i i palpitacye nie będą rzadziej się przytrafiać, panna Genowefa ma dalej brać miksturę, i trzeba będzie dozę podwoić, to jest dwie łyżeczki zamiast jednej, i nie jak dotychczas, w wodzie, ale odtąd dawać trzeba w mleku. Tymczasem od dzisiejszego dnia przepisuję pannie Genowefie pić mleko kilka razy na dzień...
Druga część przepisu doktora, złagodziła złe wrażenie, jakie wywarła pierwsza na umyśle pani de Garennes.
Całkiem wypogodzona, odpowiedziała:
— Nic łatwiejszego, kochany doktorze, przepis zostanie wykonany z całą punktualnością.
— A więc pani baronowo, porozumieliśmy się. Zrozumiałaś mnie pani dobrze?
— Tak sądzę.
— Jeżeli dziś zdarzą się znowu boleści i palpitacye, czekać pani będziesz do pojutrza i robić tak jak zaordynowałem.
— Dobrze doktorze.
— Wybornie! Ach! jeszcze jedna ważna kwestya... jak się zachowuje żołądek?
— Dobrze, odpowiedziała Genowefa, jem z apetytem.
— A masz pani pragnienie?
— Bez przerwy, prawie.
— Mleko na to poradzi, nic zresztą nie ma w tem nic niepokojącego, ponieważ pragnienie to wywołane jest trochą gorączki, którą pani masz... Nie niepokój się pani... Uzbrój się w zapas odwagi i cierpliwości, ponieważ to długo może potrwa... Ciepła temperatura będzie dla pani korzystną. Przechadzaj się zwolna po słońcu, ale zakrywając głowę parasolką... Do widzenia, niedługo...
— Do widzenia panie doktorze.
Stary doktór wyszedł z baronową.
— Bardzo jest zmienioną, nieprawdaż? rzekła, kiedy uważała, że chora nie może już usłyszeć jej głosu.
— Bardzo zmieniona, tak jest pani.
— Co pan myślisz o jej stanie?
— Myślę, że jest niebezpieczny.
— Ależ przecie nie bez nadziei?
— Jeżeli bóle trwać będą, uważać będę sytuacyę za bardzo niepokojącą, zaledwie mieć będę nadzieję pomyślnego rezultatu.
Baronowa wzniosła ręce ku niebu, ze wzruszeniem cudownie odegranem, i zawołała głosem zdającym się być przesiąkniętym łzami i złamanym rozpaczą:
— To biedne, drogie dziecko, miałoby być skazane bez ratunku! taka młoda! taka śliczna!! Czyż to podobna?
— Na nieszczęście, jest to bardzo możliwe! — Choroba czyni postępy do tego stopnia szybkie, że zadziwia naukę. — Mówię pani szczerze... Chociaż nie mam zwyczaju alarmować, widzę stan rzeczy w czarnych kolorach.
— Powrócisz jutro doktorze?
— Nie, chyba mnie pani zawezwiesz. Rób pani tak, jak mówiłem, jak na teraz nic innego poradzić nie można.
Stary doktór odszedł.
Pani de Garennes uśmiechnęła się.
Boleści nie ustaną, była tego pewną, ponieważ nie przestanie truć Genowefy.
Dzień ten wydawał się Genowefie niesłychanie długim.
Skazówki zegaru zdawały się stać w miejscu.
Po południu, według polecenia doktora, przechadzała się w towarzystwie baronowej.
Upał był duszący.
Ciężkie chmury, miedzianego koloru, zwolna przesuwały się po horyzoncie, zapowiadając na wieczór gwałtowną burzę.
Po kwadransie przechadzki, Genowefa, której gorączka nie ustępowała, zmuszoną była usiąść; nie mogła się dłużej utrzymać na nogach.
— Może masz pragnienie moja droga? zapytała ją pani de Garennes.
— Oh, tak bardzo mi się pić chce. Pali mnie w gardle.
— Czy chcesz napić się trochę mleka?
— Zdaje się, żeby mi to bardzo dobrze zrobiło.
— Przyniosę ci.
— Oh! pani, jakże jesteś dobrą.
— Pozostań tu, zaraz powrócę.
Baronowa szybkim krokiem udała się do domu.
Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/174
Ta strona została przepisana.