Po pięciu minutach powróciła, niosąc na talerzu, filiżankę napełnioną mlekiem, a ręka tej nędznicy nie zadrżała podając swej nieszczęsnej ofiarze, ten napój, w który wlała truciznę.
Była to dobrze zahartowana dusza! Genowefa wzięła filiżankę, wychyliła ją do dna, i głęboką wyraziła wdzięczność swemu katowi.
Boleści powróciły nie tak prędko jednak, jak zwykle, palpitacje dały na siebie oczekiwać, lecz nakoniec rozpoczęły się na nowo, i Genowefa zmuszoną była wrócić do domu.
W miarę jak się zbliżał wieczór, groźne chmury, coraz gęstsze, zbierały się nad Marną.
Kilka uderzeń piorunu dało się słyszeć zdala i uragan wybuchnął z ogromną siłą.
Irytacya nerwowa Genowefy stawała się z każdą chwilą coraz gwałtowniejszą, i nie uspokoiła się, aż bardzo późno wieczorem, kiedy burza ustała, po zalaniu całej okolicy potokami wody, niszcząc wszystko i wyżłabiając na drogach głębobie doły.
O szóstej, w chwili kiedy uragan wściekle się rozpasał, pani de Garennes weszła do pokoju Genowefy i zapytała ją, czy zejdzie na obiad. Genowefa odpowiedziała:
— Uwolnij mnie pani, proszę... napiłabym się tylko trochę mleka.
Baronowa postawiła przy łóżku karafkę pełną mleka, wraz z filiżanką i wyszła z pokoju.
Cokolwiek po dziesiątej powróciła.
Genowefa udawała że śpi.
Pani de Garennes wyszła na palcach.
Zaledwie drzwi za sobą zamknęła, kiedy chora podniosła się na łóżku i spojrzała na zegar.
Zegar wskazywał kwadrans po dziesiątej.
— Mam jeszcze dość czasu... myślała Genowefa.
Wstała z ostrożnością, ubrała się nie śpiesząc, otworzyła jedno z okien i czekała.
Niebo było jeszcze zachmurzone, a tem samem bardzo było ciemno.
Kilka gwiazd błyskało od czasu do czasu, w przerwach między chmurami, i natychmiast znikało.
Wiatr silny poruszał gałęzie drzew wydające jakiś odgłos melancholiczny.
Raul w liście napisał, że będzie w parku o w pół do dwunastej.
Genowefa przy świetle lampki nocnej, odczytała raz jeszcze bilecik i schowała go do kieszeni sukni.
— Trzeba jeszcze trochę poczekać.
Zegar w Bry-sur-Marne uderzył w pół do jedenastej.
Wiatr zachodni przyniósł odgłos zegaru jasno i wyraźnie aż do pawilonu.
W tej samej właśnie chwili pociąg paryzki zatrzymał się na stacyi Nogent.
W liczbie podróżnych którzy wysiedli znajdował się pan de Chaliins.
Młody człowiek wyszedł ze dworca i skierował swe kroki na drogę prowadzącą do mostu Bry.
Iść było bardzo trudno.
Potoki wody podczas burzy, wyżłobiły i napełniły błotnistą wodą szosę i boczne drogi.
Raul zmuszony był iść z nieskończonemi ostrożnościami, aby nie upaść, i aby nie przyjść na schadzkę zmoczony po pas, grunt bowiem bardzo był śliski.
Nakoniec doszedł do mostu, gdzie już droga była znośniejszą.
Jedenasta biła, kiedy zbliżał się do drogi do holowania, idącej wzdłuż brzegu Marny z jednej strony, a z drugiej około muru granicznego własności pani de Garennes.
Trawa była wysoka i droga gliniasta.
Młody człowiek, literalnie brodził w błocie.
Nakoniec przybył do drzwiczek parku, zmierzył zmrokiem wysokość muru i przekonał się, że nawet rozpędzając się, nie podobna mu będzie dostać rękami do jego szczytu.
Raul szedł wzdłuż muru, mając nadzieję znaznaleść miejsce w którem mógłby przebyć mur, i jakoż znalazł je wkrótce.
Przewoźnicy obowiązani utrzymywać drogę do holowania statków, złożyli przy murze kilka taczek kamieni tworzących stos wysoki blisko na metr.
Pan de Chaliins wszedł na te kamienie, wyciągnął ręce ku wierzchołkowi muru i zdołał uchwycić jego szczyt.
Rzucił na około siebie badawcze spojrzenie, starając się przejrzeć ciemności.
Brzegi rzeki i droga do holowania były puste zupełnie.
Wtedy narażając się na pokaleczenie palców i połamanie paznogci, zaczepił się o wierzch muru i siłą pięści podniósł się.
Był on nerwowym, zręcznym, i pełnym siły.
Od pierwszego skoku znalazł się siedzącym konno na murze i skoczył śmiało do parku.
Upadł w gęstwinę, gdzie nogi jego wyżłobiły ślad głęboki w rozmiękłym od deszczu gruncie, przedarł się przez krzaki, później przez drugą gęstwinę, pozostawiając wszędzie za sobą ślady swego przejścia.
Nakoniec doszedł do salonu zieloności i zbliżył się do drzwi, przy których Genowefa miała się z nim połączyć.
Od tych drzwiczek prosta aleja prowadziła do willi.
Młody człowiek przyszedł o kwadrans za wcześnie.
Nie miał odwagi czekać nieruchomy w miejscu schadzki.
Serce mu biło gwałtownie, drżał z gorączki myśląc, że tak mała tylko odległość oddziela go od pawilonu, w którym znajduje się jego ukochana.
Starając się stłumić odgłos kroków, poszedł wzdłuż alei, badając wzrokiem ciemności, i patrząc czy Genowefa nie idzie na jego spotkanie.
Słabe światełko, lampki nocnej, dawało się spostrzegać, przez na wpół otwarte żaluzye.
Raul w miarę jak się zmniejszała odległość, coraz bardziej zwalniał kroku.
W chwili przybycia do złamanej kolumny służącej za podstawę wazonowi, w który poprzedniego dnia rzucił bilet, zatrzymał się.
Lekki szelest, nieznaczny prawie, uderzył jego słuch.
Zwrócił oczy na drzwi pawilonu.
Drzwi te otworzyły się i ukazała się w nich Genowefa.
Pan de Challins rzucił się na jej spotkanie.