Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/183

Ta strona została przepisana.

le niezamieszkaną. — Interwencya ogrodnika i dwóch ogromnych brytanów, przeszkodziła wykonaniu zbrodniczego zamiaru. — Złoczyńcy uciekli pozostawiając w parku, żelazne szczypce i pęk wytrychów. — Władze sądowe zajmują się wyśledzeniem sprawców tego zamachu“.
Tym razem Genowefa słuchała, czuła śmiertelne zimno mrożące krew w jej żyłach.
Oczy jej znowu z niepokojem zwróciły się na zegar.
Wskazówki wskazywały jedenastą.
Pani de Garennes, cieszyła się w duszy, widząc wzruszenie swej panny do towarzystwa.
— Przeraża mnie to prawdziwie, że okolice Paryża tak są teraz niepewne, rzekła. — Nie dawniej jak przedwczorajszej nocy, tutaj w Bry-sur-arne, byliśmy w niebezpieczeństwie.
Mówiąc te słowa, baronowa patrzała Genowefie prosto w oczy.
— W niebezpieczeństwie.. powtórzyła ta ostatnia, drżącemi ustami.
— Tak jest moja mała.
— Jakim sposobem?
— Tak samo jak do bankiera w Nogent, jakiś złoczyńca dostał się przez mur do mego parku...
— Czyż to podobna pani? wyjąknęło młode dziewczę, której ciało drżało pod kołdrą.
— Najzupełniejsza prawda!... Wczoraj rano znaleźliśmy na murze i w krzakach wyraźne ślady przejścia tego nędznika... Życzę mu miłosiernie, aby nie próbował przyjść tu poraz drugi, bo jeśli powróci będzie dobrze przyjęty... Środki są przedsięwzięte.
Genowefa traciła oddech, serce jej biło tak, że o mało nie rozerwało piersi.
— I jakież to środki? zapytała zaledwie dosłyszalnym głosem.
— Mój Boże, najprostsze w świecie!.. Od wczoraj wieczór Hieronim stoi na straży w parku, w pobliżu miejsca, przez które ten bandyta raz już wdarł się do parku. Uzbrojony jest w dobrą strzelbę i ma rozkaz w razie potrzeby, użyć broni.
Obłok zasłonił oczy młodej dziewczyny.
Zegar wybił wpół do dwunastej.
W tej samej chwili, wśród ciszy nocnej, dał się słyszeć wystrzał w głębi parku.
Genowefa wydała krzyk, chciała się podnieść, wyciągnęła naprzód ręce i upadła na poduszki bez przytomności.
— Brawo! pomyślała baronowa — właśnie dziś dziś wieczór miał przyjść, a z pewnością Hieronim nie chybił!!
Nie zajmując się więcej Genowefą, zeszła na dół, otworzyła drzwi pawilonu, i pobiegła do parku, ku miejscu, w którem, jak wiedziała, Hieronim stał na straży.


Raul de Challins, aby nie być zmuszonym tak jak przedwczorajszej nocy, wracać piechotą do Paryża, pojechał do Nogent-sur-Marne o siódmej wieczorem.
Zjadł obiad u restauratora trzymającego jednocześnie umeblowane mieszkania, zamówił pokój w którymby mógł przenocować, przewidując, że powróci bardzo późno.
O dziesiątej wieczorem wyszedł z restauracyi, i skierował swe kroki ku brzegowi Marny.
Było jeszcze za wcześnie, aby myśleć o dostaniu się przez mur do parku.
Pomimo już późnej godziny, wielu przechadzających się używało chłodu nad brzegiem Marny.
Słyszał śpiewy, szepty zakochanych, ogłosy pocałunków, wybuchy śmiechu.
Gdzieniegdzie błyskał ogień cygara.
Trzeba było czekać.
Młody człowiek wybrał samotne miejsce, usiadł, na trawie i palił sygaro dla zabicia czasu.
W tej samej prawie chwili ogrodnik Hieronim, wychodził z mieszkania ze strzelbą w ręku, i udał się ku temu samemu miejscu parku, w którem już wczorajszej nocy odbywał bezskuteczną straż, to jest u stóp muru ponad którym miał się ukazać nocny gość.
Niebo było pochmurne.
Chwilami księżyc ukazywał się i białym promieniem oświecał wierzch muru.
Przykucnąwszy za krzakiem i trzymając w ręku fuzyę z odwiedzionemi kurkami, Hieronim czatował z podziwienia godną sumiennością.
Słyszał jak zegar wybił w pół do jedenastej, potem jedenastą.
Kilka minut jeszcze upłynęło.
Ogrodnik, patrzał na wierzch muru, a jednecześnie śledził uchem najmniejszy hałas.
Nagle posłyszał odgłos szybkich kroków za murem.
Idący zatrzymał się.
Kamienie staczać się poczęły.
— Nadchodzi! myślał Hieronim, oto chwila zarobienia na obiecaną gratyfikacyę.
Fuzyę przyłożył do ramienia.
Chcąc być prawdomównym historykiem, wyznać należy, że niejakie wzruszenie spowodowało u starego ogrodnika bicie serca.
Nagle ujrzał cień ludzkich kształtów zjawiający się i wznoszący ponad wierzch muru.
Wycelował, nie śpiesząc się i pociągnął za cyngiel.
Błyskawica rozjaśniła ciemności; echa wzgórzy Nogent powtórzyły wystrzał, poczem wszystko wróciło do zwykłej ciszy.
Hieronim pobiegł do miejsca, gdzie wedłg niego, powinien paść ów człowiek.
Znalazł tylko odłamki tynku i cegły, rozrzucone po ziemi.
— Jednakże dobrze celowałem, zamruczał ogrodnik zdumiony. — Niepodobna ażebym chybił... Człowiek ten spadł na tamtą stronę muru.
W tej chwili szybkie kroki dały się słyszeć od strony willi.
Hieronim zwrócił się ku wielkiej alei i napotkał baronowę.
— No i cóż? zapytała go chciwie.
— A cóż pani baronowo, — widziałem go.
— Wszak strzelałeś! słyszałam huk wystrzału.
— Tak pani baronowo, strzelałem właśnie, kiedy łotr siedział na wierzchu muru.
— Trafiłeś go?
— To dosyć możliwe...
— Więc nie jesteś pewny?
— Nie pani, ponieważ łotr ten zapewne upadł na drogę do holowania.