Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/19

Ta strona została przepisana.

— Tu, do nogi! — zawołał znowu ich pan.
Pomimo nałogu biernego posłuszeństwa, psy nie poruszyły się z miejsca.
Doktór rozkaz powtórzył.
Psy przestały stawać, i poczęły krążyć węsząc ziemię z podniesionemi w górę ogonami, potem krótkim galopem podbiegły do skraju leśnej gęstwiny położonej o jakie dwadzieścia pięć stóp.
— Co im się stało — zapytał siebie doktor patrząc na wietrzące psy.
Psy wkrótce powróciły i poczęły krążyć około miejsca, w którem jak się zdawało grunt był świeżo skopany.
Doktór przyszedł do przekonania, że zwietrzyły ślady sarny lub jelenia, które być może były niedawno na polu ażeby wykopywać kartofle. Znowu psy zawołał.
Nello i Agra zdawały się nie słyszeć go nawet, a w każdym razie nie okazywały nawet najmniejszej chęci posłuszeństwa. Wietrzyły bez przerwy coraz to ścieśniając koło, i od czasu do czasu przedniemi łapami nerwowo drapały ziemię.
Niecierpliwość ogarnęła doktora Gilberta, zbliżył się ku nim, klaskając swoim myśliwskim batem.
Charty podniosły łby i popatrzyły na swego pana, kręcąc ogonem. Lecz zamiast przyjść do niego, nanowo rozpoczęły przerwaną pracę, i drapały ziemię, coraz lepiej, z dziwnym zapałem.
Opór ten w nieposłuszeństwie niedowytłomaczenia, będący tak w niezgodzie, ze zwykłem poddawaniem się chartów najmniejszemu skinieniu pana, zadziwił i zaciekawił doktora. Zbliżył się.
Agra i Nello pracowały zawzięcie, wyrzucały ziemię piaszczystą, pazurami na wszystkie strony.
— Zwietrzyły kreta, myślał właściciel kwadratowego domu. — No, dalej w drogę — dodał głośno — w drogę albo skarcę was, jak na to zasługujecie!
Ultimatum pozostało bez skutku, poparte zatem zostało potężnem uderzeniem bata.
Psy zawyły z przerażenia raczej aniżeli z bólu, rzuciły na swego pana spojrzenie w którem czytać było można wymowny wyrzut, i narażając się na nowe ciosy również jak pierwsze niezasłużone, rozpoczęły kopać na nowo.
Tym razem doktór zadziwiony, postanowił nie przeszkadzać im.
— Stworzenia te zbyt są inteligentne i dobrze wytresowane — rzekł do siebie — pierwszy to raz odmawiają posłuszeństwa... Upór ich musi mieć swoją przyczynę, a przyczyna ta może być ważną... Zobabaczmy do czego ich instynkt doprowadzi...
I założywszy ręce, czekał.
Charty zziajane, ze zwieszonymi ozorami, nozdrzami rozwartemi, powalanemi ziemią, kopały bez odpoczynku, przerywając sobie tylko od czasu do czasu, głuchem, ponurem warknięciem.
— Ależ te psy wyją na śmierć! Co to może znaczyć — mówił do siebie doktór Gilbert, ogromnie zaniepokojony.
Głęboka dziura tworząca rodzaj nory już była wykopana, w niej Agra i Nello do trzech czwartych znikały.
Zamiast odwoływać je, doktór głosem ich zachęcał:
— Kopcie, kopcie — wołał — dalej, dalej dobre psy.
Zapał psów wzmagał się.
Upłynęło pół godziny.
Wydrążenie dochodziło do głębokości dwóch metrów, Agra i Nello, bez przerwy głucho warczały.
Nagle pazury ich, dotychczas napotykające miękką tylko ziemię, wydały suchy odgłos.
Nie było wątpliwości, napotkały jakiś twardy przedmiot.
Doktór nachylił się; spostrzegł pomiędzy psami, deskę dębową, a na tej desce tablicę z błyszczącego metalu.
— Z drogi! — zawołał trzaskając batem — tu psy do nogi!
Psy wyczerpane tak długiem wysileniem, posłuszne odeszły i położyły się dysząc ciężko nad otworem dołu, w który zeszedł ich pan.
Deska dębowa zadźwięczała pod uderzeniem jego obcasów...
— Czyż to kufer? — A jeśli kufer, co może w sobie zawierać? — zapytywał siebie przyklękając, aby rękami i chustką odgarnąć ziemię pokrywającą połowę tablicy miedzianej, na której wyrżnięte były jakieś słowa.
Nagle głuchy krzyk wyrwał się z jego piersi twarz wyrażała przerażenie.
— To trumna — wyjąknął — i trumna ta nosi nazwisko mego brata!...


VIII.

Zanim pójdziemy dalej w naszem opuwiadaniu należy się cofnąć w przeszłość i pokrótce opowiedzieć fakta spełnione, które czytelnik wiedzieć powinien, aby zrozumieć to co dalej nastąpi.
Dwadzieścia dwa lat przed epoką, w której rozpoczęła się historya przez nas wiernie opowiadana, hrabia Karol Maksymilian de Vadans zaślubił pannę Joannę de Viefville.
Joanna miała lat dwadzieścia cztery.
Hrabia miał trzydzieści osiem i zamieszkiwał już wtedy pałac przy ulicy Garancière, tam więc zawiózł młodą swoją żonę.
Małżeństwo to było w całem znaczeniu tego wyrazu, małżeństwem z rozsądku. On poślubił pannę de Viefville dla tego, że pochodziła z jednego z najlepszych domów, i posiadała majątek równy jego majątkowi; nie uczuwał jednak dla niej żadnej miłości, i dowiódł tego aż nadto zaniedbując młodą hrabinę w kilka miesięcy po ślubie, pomimo, że była ona pod każdym względem czarującą. Pan de Vadans dozwolił swobodnie rozwinąć się swemu charakterowi egoistycznemu i gwałtownemu, i więcej niż kiedykolwiek oddał się namiętności dalekich podróży, i awanturom miłosnym, jak gdyby nowe jego stanowisko, nie nakładało nań nowych i koniecznych obowiązków.
Maksymilian miał dwie siostry i brata.
Starsza wyszła za barona de Garennes jednocześnie prawie z młodszą, która zaślubiła wicehrabiego de Challins.
Gilbert de Vadans, brat młodszy o lat dziesięć, z prawdziwego powołania poświęcił się pracom naukowym, a specyalnie medycynie.
Po świetnych egzaminach, laureat na wszystkich konkursach, pomimo stosunkowej młodości, poważna