sność zabłysła!! My dwaj, ty i ja zostaliśmy wyprowadzeni w pole przez Filipa i jego lokaja.
— I jego lokaja? powtórzył pan de Challins, czując, że głowa mało mu nie pęknie.
— Tak, przez tego Juliana, którego postawa hypokryty i fizyonomia nie szczera, wzbudzały we mnie nieufność nieprzepartą. On pomagał swemu panu.
— Drogi doktorze, nie mogę ci uwierzyć. — To niepodobna! Pan się mylisz...
— Nie, nie mylę się! Nie przypuszczam! Lecz twierdzę!..
— Genowefa może istotnie być córką Vendamów.
— A to podobieństwo imion chrzestnych! Jak je wytłómaczysz?
— Ale nie dowodzi to niczego.
— Dla ciebie, być może, który umyślnie zamykasz oczy, aby nie widzieć! — Ale dla mnie jasnem jest, jak słońce, że zabijają córkę hrabiego de Vadans!! Tak Raulu, udam się z tobą dzisiejszej nocy do Bry-sur-Marne, i dowiodę ci, że prawda jest przy mnie... Tymczasem należy się przygotować do walki... No, no, cokolwiek spokoju. Mówisz mi, że Genowefa dotkniętą jest chorobą serca?
— Tak, przynajmniej tak nazywają chorobę, która ją zabija...
— W jakiej epoce. zaczęła cierpieć? Odkąd stan zdrowia młodej dziewczyny zachwiał się?
— Od dziesięciu czy piętnastu dni?
— A przedtem?
— Przedtem miała się wybornie... Była ona zawsze delikatnego temperamentu, ale świeżość dowodziła zdrowia.
— A więc od dziesięciu dni, ta niby choroba serca uczyniła takie postępy, że dziewczę zmuszone jest leżeć w łóżku?
— Tak, doktorze.
Gilbert wzruszył ramionami.
— To prawdziwe szaleństwo! zawołał. Doktór który leczy Genowefę, albo jest nędznikiem, albo głupcem! Jakież symptomata okazują się?
— Gwałtowne palpitacye... ostre bóle w stronie serca... później chwilowe zupełne omdlenie, rodzaj paraliżu członków.
— Ah! nędznicy, zawołał doktór chwytając się rękami za głowę. — Trują ją digitaliną...
— Mój Boże! mój Boże! rzekł Raul przerażony, co mówisz doktorze?
— Prawdę... Dziś w nocy, powtarzam ci będziesz miał dowód...
Gilbert dodał po cichu:
— Jeżeli to dziecię jest naprawdę Genowefą de Vadans, jeżeli to moją córkę zabijają... Co za zemsta!!
Później dodał głośno:
— Idź i zaczekaj na mnie w pokoju jadalnym, śniadanie jest gotowe... Usiądź do stołu i rozpoczynaj. Za chwilę, przyjdę się z tobą połączyć.
Pan de Challins poszedł.
Doktór Gilbert tymczasem z młodzieńczą żywością wbiegł na schody wiodące do laboratoryum.
Zapalając w piecu, mówił do siebie z wyrazem niewypowiedzianego gniewu:
— Moja córka!! Moją córkę skazali! moje to dziecię mordują!! Ah! łotry!.. Ale cierpliwości...
Poczem Gilbert zamilkł, i zajął się tylko swoją robotą.
Piec był zapalony.
Na żarzących węglach doktór umieścił naczynie w które wlał kilka płynów, i połączył z retortą dość wielkich rozmiarów.
Uczyniwszy to, powrócił do Raula do pokoju jadalnego.
Julian Vendame wysiadł z pociągu na Dworcu Północnym.
O samej prawie północy przybył na ulicę Assas, i za pomocą swego klucza wszedł do domu adwokata.
Zacny ten sługa, złożył swą walizę w kącie przedsionka, wyjął z kieszeni pudełko zapałek i zapalił świecę.
Wtedy bez żadnych ostrożności, skierował się ku sypialni swego pana, drzwi otworzył i przestąpił próg.
Filip leżał na łóżku i spał.
Pomimo odgłosu otwieranych drzwi i kroków Vendama, nie przebudził się.
Kamerdyner zbliżył się aż do samego łóżka i położył rękę na ramieniu młodego człowieka.
Filip oczy odemknął, wydając okrzyk zadziwienia i strachu.
— Nie bój się pan, panie baronie, rzekł Julian, to ja.
— Cóż znaczy twoja obecność w moim pokoju? zapytał Filip, czy ci się udało?
— Pan baron sam osądzi...
I Julian podał swemu panu depeszę zabraną trupowi garbuska Benedykta.
Pan de Garennes, szybko przebiegł ją oczami, i twarz jego okryła się wyrazem tryumfu.
— Jesteśmy uratowani!! zawołał.
— Tak i mnie się wydaje, poparł Vendame. Pan baron pozwoli zapytać się, jak rzeczy stoją w Bry-sur-Marne?
— Za trzy dni Genowefa przestanie się liczyć pomiędzy żyjącemi.
— Niech Bóg przyjmie jej duszę!! rzekł lokaj z ohydnym cynizmem.
— Jakim sposobem, zdobyłeś tę depeszę? odrzekł Filip.
— Pan baron koniecznie życzy sobie wiedzieć?
— Tak.
— A więc, mamy jeszcze jedną więcej lekkomyślność na sumieniu...
— Usunąłeś tego co niósł depeszę?
— Z wielkim moim żalem, gdyż z charakteru mego, nie lubię muchy skrzywdzić, ale nie było innego sposobu...
— A czy nic nas zdradzić nie może?
— Nie.
— A więc dobrze się zasłużyłeś, i otrzymasz swoją część majątku...
— I zapewniam cię mój kochany panie, że ta część będzie okrągłą, pomyślał sobie Vendame.
— Opowiedz mi, jak się stało?
Lokaj opowiedział to, co już wiedzą czytelnicy.
Kiedy skończył, Filip rzekł:
— Teraz potrzeba nam zastanowić co do skutków tej sprawy...
— A czy nie moglibyśmy odłożyć do jutra tej rozmowy? zauważył Julian.